Treść artykułu

Szary pręgowany kot wychodzi na zewnątrz przez uchylone drewniane drzwi.

Ruda, Szary i Pan Kot

Miłośnicy kotów mówią, że kot –  w przeciwieństwie do psa – przywiązuje się nie do człowieka, lecz do domu. Ale wśród mruczków są wyjątki. Znam koty, które z własnej woli zmieniły sobie miejsce zamieszkania. I wcale nie dlatego, że zostały bezdomne. Przeciwnie, ich właściciele należycie dbali o potrzeby swoich ulubieńców i wydawałoby się, że zwierzętom nie brakuje ptasiego mleka.Świadczy o tym przykład mojej cioci, która uwielbia koty. Ma przepiękną rudowłosą pieszczoszkę o imieniu Ruda. Kotka żyje sobie jak pączek w maśle. Jest nie tylko hołubiona i traktowana po królewsku przez całą rodzinę. Ma także tyle swobody, ile dusza zapragnie, gdyż ciocia mieszka pod miastem w niewielkim domu z ogrodem. Dlatego Ruda, choć nie jest pospolitym dachowcem, spędza czas jak one: na długich łazęgach po polach, na polowaniach w pobliskim zagajniku czy wyprawach na sąsiednie podwórka. Kotka nigdy się nie nudzi, bo zawsze może liczyć na emocjonujące przygody. Jednak to, co ją spotkało ostatnio, trudno nazwać miłym zdarzeniem.

Wyobraźcie sobie, jaki stres musiał przeżyć ten najszczęśliwszy z kotów, gdy pewnego razu w domu, ni stąd, ni zowąd, pojawił się obcy. Gdyby tak jeszcze wpadł na chwilkę z kurtuazyjną wizytą! Ale nie! Ten bezczelny kocur przyszedł jakby nigdy nic i został. Ciocia pomyślała najpierw, że to jakiś bezdomny biedak szuka opieki. I oczywiście przygarnęła Szarego (tak domownicy nazwali nowego lokatora z powodu szarego futerka).

Niebawem okazało się, że to żaden przybłęda, ale kot mieszkający dotąd po sąsiedzku, dwa domy dalej, w identycznym jak cioci domku z ogrodem. „Co się stało, że Szary opuścił dom, w którym mieszkał od małego kociaka, i przeniósł się do innego?” – zastanawiała się rodzina cioci. „W dodatku tam, gdzie musiał walczyć z zadomowionym kotem dosłownie o wszystko?” Na początku do awantur dochodziło bardzo często. Szary na zaczepki Rudej odpowiadał szalonym atakiem, tak że trzeba było rozdzielać koty skaczące na siebie z pazurami. Z czasem bójki zdarzały się coraz rzadziej. Stopniowo koty nauczyły się żyć pod jednym dachem bez awantur, jednak nigdy się nie zaprzyjaźniły. Ruda, przechodząc koło intruza, ostentacyjnie wyprężała ogon, jakby ostrzegała: „Miej się na baczności!”. Na co Szary ziewał, chcąc pokazać, że jej demonstracje nie robią na nim wrażenia.

Pierwsi właściciele Szarego nie potrafili zrozumieć, dlaczego kot ich opuścił, ale nie zmuszali go do powrotu. Było im, co prawda, przykro, jednak uznali, że kot ma prawo wybrać sobie inne miejsce do życia.

A teraz kolejna historia z kotem-indywidualistą w roli głównej. Moja znajoma, pani Jadzia, po przejściu na emeryturę zamieszkała w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, w starym drewnianym domu usytuowanym na wzniesieniu. Wprawdzie dom był nieco zaniedbany, za to miał dużą werandę, z której rozciągał się widok na płynącą w dole rzekę, przybrzeżne zarośla, na mielizny po drugiej stronie i stromy brzeg. Miasteczko, senne na co dzień, w weekendy, w wakacje i święta pękało w szwach od kłębiącego się tłumu przyjezdnych. Turystów przyciągały pobliskie wąwozy, promenada nad Wisłą, zabytkowe kamieniczki na Rynku, urokliwe uliczki i malownicze widoki z Góry Trzech Krzyży.

Oczywiście już wczesną wiosną na werandzie pani Jadzi pojawiły się leżaki i długi stolik. To tam najchętniej spędzała każdą wolną chwilę, rozkoszując się widokiem dzikiej, nieuregulowanej Wisły, śpiewami ptaków z pobliskich chaszczy, wilgotnym zapachem rzeki. Bliski kontakt z przyrodą dawał jej poczucie spokoju i harmonii. Jej gościnny dom na wzgórzu był otwarty dla rodziny i przyjaciół, którzy chętnie wpadali w odwiedziny. Do miłych gości zaliczał się także czarny kot, co dzień odwiedzający zakamarki wokół domu. Buszował po ogrodzie, czatując pod wierzbą na ptaki, łaził po płocie, a w końcu zaczął okupować werandę. Miał swój ulubiony fotel, gdzie drzemał po nocnych i dziennych eskapadach. W kącie werandy stały także dwie miseczki: jedna z wodą, druga z suchą karmą. Bo jak się rzekło, zwierzę było tu miłym gościem. Kot był przy tym zadbany, miał piękne błyszczące futerko, a jedzeniem częstował się z grzeczności, jakby nie chciał urazić gospodyni. Uznano więc, że ma dom. Poza tym nie lubił długiego głaskania, traktował je jako pieszczoty powitalne.

Nie wiadomo, kto pierwszy nazwał kota Panem Kotem, ale w domu na wzgórzu imię od razu się przyjęło. Kot stopniowo tak przywykł do nowego miejsca, że śmiało wchodził do środka, wskakiwał na kanapę w salonie i drzemał, cicho pochrapując. Jeśli drzwi zastawał zamknięte, miauczał przeraźliwie, aż został wpuszczony. Ale przed nocą wychodził, jakby przyzwyczajenie wzywało go do powrotu w dawne miejsce. „Gdzie nocujesz, Panie Kocie? – pytała go pani Jadzia, oczywiście nie oczekując odpowiedzi. Także jej sąsiedzi nic nie wiedzieli o tajemniczym gościu. Wyglądało na to, że kot ma dwa domy, które sprawiedliwie obdziela swoim towarzystwem. W dzień więcej czasu spędzał w willi na wzgórzu, zaś na noc wracał do tamtego domu.

W czerwcu kot nie zjawiał się przez tydzień. Pani Jadzia obawiała się najgorszego, ponieważ nigdy dotąd to się nie zdarzyło. Miała nawet zamiar wywiesić ogłoszenie ze zdjęciem Pana Kota w najbardziej uczęszczanych miejscach miasteczka, gdy kot wrócił. Przywitał się, ocierając o nogi gospodyni, pochrupał karmy i usadowił na miękkiej poduszce na kanapie. Pani Jadzia zaczęła go głaskać i wtedy zobaczyła na szyi kota obróżkę z małym medalionem. Zaciekawiona, otworzyła go i w środku znalazła karteczkę. Zdziwiona przeczytała: „Mieszkam na ulicy Lubelskiej 5. Mam na imię Karbon”. „A więc właściciele kota zorientowali się, że ich ulubieniec pomieszkuje gdzie indziej!” – pomyślała pani Jadzia. I następnego dnia zrobiła sobie spacer na ulicę Lubelską. Dochodząc do posesji, usłyszała dziecięce głosy, dobiegające z ogrodu. Niebawem zobaczyła troje maluchów w wieku od trzech do sześciu lat, które bawiły się na przydomowym placyku zabaw. Obok furtki był dzwonek. Pani Jadzia zawahała się, w końcu zadzwoniła. Z domu wyszła wysoka, szczupła kobieta w wieku ok. 60 lat i zawołała:

– Słucham, pani do kogo?!

– Ja w sprawie kota.

– Jakiego kota? – Kobieta podeszła do furtki i obrzuciła obcą przyjaznym spojrzeniem.

– Pani kota – wyjaśniła pani Jadzia.

– A co z nim? – wciąż nie rozumiała tamta.

– On u mnie mieszka – stwierdziła pani Jadzia.

– Ach! – Kobieta uśmiechnęła się i zaprosiła panią Jadzię, aby weszła. Usiadły na krzesłach pod ogromnym kasztanowcem. – Więc to u pani znalazł sobie nasz pieszczoszek spokojną przystań! – Pokiwała głową ze zrozumieniem i wyjaśniła: – Widzi pani, młodzi budują dom w Zamościu i chwilowo pomieszkują tutaj, no i rzecz jasna, jak to z dziećmi, jest głośno, krzyki, kłótnie… A nasz Karbon nie jest najmłodszy i nade wszystko lubi święty spokój. Zaczął znikać, kiedy wprowadziła się do nas córka z rodziną. Sprytne, co?

– Tak się martwiłam, kiedy się nie pojawiał przez tydzień – powiedziała pani Jadzia. – Bałam się, że coś mu się stało.

– Wyjechaliśmy do Zamościa i zabraliśmy go z sobą – wyjaśniła kobieta.

Panie jeszcze chwilę rozmawiały o kocie, w końcu wymieniły się telefonami. Chciały w razie zniknięcia pupila móc sprawdzić, co się z nim dzieje. Pewnie jesteście ciekawi, czy Pan Kot po wyjeździe dzieci wciąż żył „na dwa domy”. Otóż tak! Z tą różnicą, że czasem nocował u pani Jadzi, a dnie spędzał u pani Ziuty. Jak widać, i koty potrafią zmienić swoje zwyczaje.

 

Halina Szal