Treść artykułu

Patostreamy w natarciu

Pojawiają się w sieci niczym grzyby po deszczu. Zyskują rzesze fanów, mimo że prezentują i promują skandaliczne zachowania. To dla wielu pomysł na życie i łatwe pieniądze. Ale nie dajcie się zwieść, patostreamy nie mają nic wspólnego z normalnością.

 

Bo czy normalne jest transmitowanie na żywo, jak ktoś pije alkohol, bije własną matkę krzesłem, wyzywa innych czy namawia do rozbierania się przed kamerą? A na tym właśnie opierają się patostreamy. Im bardziej szokujące i patologiczne nagranie, tym lepiej. Zwykle transmitowane są na YouTubie, ale mogą pojawiać się także w innych serwisach streamingowych. Ich autorów napędzają reakcje widzów, bez tego niewiele mogliby zrobić, a ich „działalność” szybko by się skończyła. Niestety skandaliczne materiały mają się w sieci dobrze. Jedni zaglądają do nich z ciekawości, zastanawiając się, co nowego i szokującego tym razem pojawi się na nagraniu. Innych (o zgrozo!) to bawi. Jeszcze inni podążają za tym, co akurat jest popularne. O tym będą mogli później porozmawiać w gronie znajomych. Ale trzeba pamiętać, że patostreamerzy nie robią tego dla rozrywki, nie ośmieszaliby się przecież ot tak, bez powodu, prawda?

 

Tysiące złotych w portfelu

Jeśli nie o śmiech czy rozrywkę, to o co tu chodzi? Patostreamy to dobry sposób na biznes. A rozkręcają go pieniądze wpłacane przez oglądających. Przerażające jest to, że kwoty błyskawicznie rosną, kiedy na ekranie dzieje się coś spektakularnego, czyli do granic patologicznego. Chcesz, żebym zrobił to czy tamto? Pomóż mi i wpłać kasę, a spełnię swoją obietnicę. Niby są to drobne kwoty, ale jeśli transmisja trwa kilka godzin, może się z tego uzbierać konkretna sumka. Byli tacy, co za jedną transmisję zgarniali nawet dwa tysiące złotych. To dzięki tzw. donejtom, inaczej wpłatom od widzów, którzy w ten sposób powinni docenić autora filmiku i wesprzeć jego dalsze poczynania. Czasami też mogą zdecydować, co wydarzy się podczas transmisji. I tak niewielkim kosztem, bo nie muszą szczególnie wysilać się przy „tworzeniu” materiałów, patostreamerzy zyskali świetną maszynkę do zarabiania pieniędzy. Wcześniej, przez jakiś czas mogli też bogacić się na reklamach wyświetlanych podczas nagrań. Na szczęście, kiedy ich kanały lawinowo zyskiwały popularność na przełomie lat 2017–2018, serwis YouTube odciął im taką możliwość.

 

Walka z patologią

Nadal jednak patostreamy mają się dobrze, a to dlatego, że nagrania są zwykle od razu usuwane. Często trudno jest udowodnić, że ktoś namawiał do czegoś niedozwolonego, groził i ubliżał innym. Ale na szczęście sprawy czasami przybierają zupełnie inny finał. Tak stało się w przypadku jednego z patostreamerów (celowo nie podaję jego pseudonimu, bo nie warto zagłębiać się w jego filmiki), który został zatrzymany przez policję podczas transmisji, kiedy to namawiał nieletnie dziewczyny do rozebrania się przed kamerą. Niestety śledztwo zostało umorzone, ale przynajmniej kanał zniknął z YouTube’a. Podobnie jak inny, którego prowadzący pił alkohol przed kamerą, bił i wyzywał swoją dziewczynę. Choć został zablokowany na tej platformie, wrócił do Internetu – tyle, że przeniósł się na inną witrynę. I w tym też jest problem, że patostreamerzy znajdą sposób, by kontynuować swoje popisy gdzieś indziej.

Pozostaje tylko wierzyć, że kiedyś pojawią się rozwiązania prawne, które umożliwią rozprawienie się z patostreamingiem raz na zawsze. Tymczasem wybierajcie mądrze wśród całego bogactwa Internetu, a jeśli coś wzbudzi wasze wątpliwości, nie bójcie się tego zgłosić komuś dorosłemu lub moderatorom na platformie streamingowej. Bicie, wyzywanie czy namawianie do nienawiści nie jest niczym śmiesznym, nawet jeśli autor filmiku w taki sposób to tłumaczy. Bo przecież nikt z was nie chciałby paść jego ofiarą, prawda?

Natalia Popławska