Rok ze Słowianami: Lato – to nie zawsze odpoczynek
Cześć, dzieciaki,
przed wami kilka tygodni wypoczynku, przygód i wolności. Czy wiecie, że wasi prapraprzodkowie nie znali wakacji, a lato było dla nich najbardziej pracowitą porą roku? Czekali na nie z utęsknieniem, ale i niepewnością.
Pamiętacie, jak mówiłam, że Prasłowianie byli bardzo związani z naturą i ich całe życie polegało na tym, żeby przetrwać? Żyli z tego, co sami zasiali i zebrali na polu i w lesie, co upolowali, wyhodowali i co udało im się przechować. Koniec lata był dla nich bardzo ważny, bo to czas zbiorów tego, co urosło z zasianych nasion i posadzonych na wiosnę roślin. To przecież właśnie o to prosili w Noc Kupały, paląc zioła i skacząc przez ognisko – żeby zbiory były obfite, zapasy duże i by nie groził im głód w tę najcięższą, zimną część roku, kiedy dostęp do jedzenia jest utrudniony, a nawet niemożliwy.
Lecz ciężka praca na polu to nie wszystko, na zbiory mają wpływ jeszcze inne czynniki. Wasi przodkowie byli przekonani, że maczają w tym paluchy istoty z ich wierzeń i to od ich sympatii bądź złośliwości zależą losy ludzi. Jesteście ciekawi, co to za tajemnicze stwory? Lato to idealny czas, żeby niektóre z nich poznać…
Zacznijmy więc od czegoś, na co bardzo zwraca się uwagę, zwłaszcza przy pracy na roli, która była głównym zajęciem Słowian. To łatwe… Chodzi o pogodę. Wiecie, że woda jest bardzo ważna – żeby coś urosło, musi trochę popadać, a susza, czyli długotrwały brak opadów, to coś, przed czym drżą wszyscy. Jednak nadmiar deszczów, zwłaszcza w czasie żniw, też nie jest dobry – mokre zboże gnije i nie nadaje się do wykorzystania. Warto więc mieć wtedy po swojej stronie kogoś, kto tym rządzi. Byli to płanetnicy, czasami nazywani też chmurnikami lub obłocznikami, którzy kierowali chmurami, zsyłali burzę i grad. Opowieści mówią, że czasami chmurnik potrafił pojawić się na ziemi i ostrzec przed burzą albo zatrzymać suszę.
Prasłowianie starali się trzymać pewnej zasady – nie pracowali, a na pewno nie przebywali w polu w samo południe. O tej porze bowiem w skwarne dni zjawiał się tam demon – południca. Wyglądała jak wysoka kobieta, ubrana na biało i z sierpem za pasem. Miała zwyczaj tych, co złamali reguły, dusić albo przyprawiać o pomieszanie zmysłów, czy jak dzisiaj mówicie – szaleństwo.
Ale to nie koniec… Gdy po pracy chciano wypocząć, wykąpać się w stawie, jeziorze czy rzece, też trzeba było bardzo uważać, bo nad wodą to dopiero się działo… Czekała tu cała gromada stworów przyprawiających o gęsią skórkę. Były utopce – bardzo chudzi, wysocy mężczyźni o oślizgłej zielonej skórze – które wciągały do wody nieuważnych przechodniów, a także rusałki i wodnice wodzące na pokuszenie i topiące tych, co ulegli ich wdziękom.
Dlaczego tak było? Mieszkam tu z wami już bardzo długo i dużo zastanawiam się nad dawnymi czasami. Myślę, że wiara w niesamowite istoty i kierowanie się „ludowymi mądrościami” pozwoliła waszym przodkom ustrzec się przed wieloma nieszczęściami. Kiedyś nie znano np. czegoś takiego jak „udar cieplny”, a w lecie był to poważny problem, zwłaszcza jeśli przebywało się na polu przez cały dzień. Nikt nie chciał się jednak natknąć na południcę, więc w te najbardziej upalne godziny, kiedy ryzyko przegrzania ciała było duże, ludzie chronili się w cieniu. Z kolei wiara w topielce czające się nad wodą skłaniała Słowian do większej rozwagi i unikania sytuacji, które wiązały się z ryzykiem utopienia. A gdy nadchodziła burza, ludzie szukali schronienia, bo nie chcieli ryzykować spotkania z płanetnikiem.
Czy teraz coś się zmieniło? Może i te wszystkie stwory nie istnieją, ale niebezpieczeństwa są i czyhają na tych, którzy zachowują się nieuważnie lub zuchwale. Pomyślcie, nim skoczycie na główkę do wody w niestrzeżonym miejscu albo będziecie smażyć się na słońcu bez kapelusza, chustki czy czapki z daszkiem. Bawcie się dobrze, ale i uważajcie na siebie! Czekam na was po wakacjach,
Dziewanna
Tekst ukazał się w „Promyczku” nr 4/2024 w ramach projektu współfinansowanego ze środków PFRON.