Treść artykułu

Na błękitny niebie widać chmury układające się w kształty bajkowych zwierząt: jednorożec, pies, lew, niedźwiedź, lis, żółw, krab, wiewiórka, kaczka.

Danielove opowieści: Bujający w obłokach

Miał oficjalne imię, którym wołano go w domu i w szkole, ale od kiedy jeden z wujków nazwał go Muminem (z racji krągłości, które upodabniały go do bohatera książki „Dolina Muminków”), ta ksywka przykleiła się do niego. Nie miał z tym najmniejszego problemu, bardzo bowiem lubił serię o Muminkach i jego zdaniem była to najlepsza bajka na świecie.

Mumin miał 12 lat i kochał czytanie. Każdą wolną chwilę spędzał z książkami. Czytał w dzień i w nocy, chowając się pod kołdrą z lampką i z wypiekami na twarzy. Chłonął rozmaite historie, a gdy zasypiał, opowieści zaklęte w ciągach liter ożywały w jego snach.

Oprócz czytania książek nasz bohater potrafił godzinami siedzieć przy biurku i lepić postacie z plasteliny. Miał stałe grono wymyślonych bohaterów. Tworzył nie tylko postacie, ale całe fabuły. Jego plastelinowi przyjaciele toczyli bitwy i przeżywali mnóstwo przygód.

Było jednak pewne zajęcie, które nasz blady i piegowaty chłopiec lubił najbardziej. Mógł jednak oddawać się mu tylko w niektórych porach roku – kiedy niebo robiło się aksamitnie niebieskie i płynęły po nim białe puchate obłoki. Mumin uwielbiał je obserwować. To był dla niego niezwykły spektakl. A że miał wyjątkowo bujną wyobraźnię, to gdy tylko podnosił wzrok, już widział wielkie bitwy i wspaniałe krajobrazy, nieistniejące stworzenia i olbrzymich ludzi w najrozmaitszych sytuacjach. Zawsze nosił ze sobą zeszyt, w którym szybko szkicował to, co zobaczył. Musiał się spieszyć, bo niezwykłe stwory i sceny dość szybko znikały, nie bacząc na małego chłopca, który próbował zatrzymać je na dłużej.

Pewnego pięknego dnia, po powrocie ze szkoły, rozpromieniony jak letnie słońce, z uśmiechem na krągłej buzi, marzyciel zrzucił plecak na podłogę w pokoju, chwycił zeszyt, ołówek i od razu pobiegł do okna. Usiadł na parapecie i aż oczy błysnęły mu z radości, gdy ujrzał ponownie defiladę chmur, wielkoludów strojących do niego śmieszne miny lub straszących wykrzywionymi ustami. Niebo było jego filmem i teatrem. Szybkimi ruchami szkicował pojawiające się anioły, kaczuszki, a nawet wielkiego rogatego bawoła.

Nagle ujrzał na niebie małego smoczka. Takiego ze skrzydłami, pazurami i kolcami. Mityczne stworzenie było bardzo wyraźne i szczegółowe. Utkany z chmur, a jednak jakby żywy… Piegowaty obserwator otworzył szeroko oczy i baczniej się przyjrzał: smok się ruszał i machał skrzydłami! Usta Mumina rozdziawiły się ze zdumienia. Przetarł oczy i spojrzał ponownie: stwór ewidentnie żył i zwrócił się w kierunku chłopca. Ten struchlał, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Gad ulepiony z chmur leciał w jego stronę. ,,Przecież on musi być ogromny!” – pomyślał i zasłonił ręką usta. Im bardziej jednak smok się zbliżał, tym mniejszy się wydawał. I – jak się okazało – tym mniejszy był w istocie. Po dłuższej chwili wisiał już przy uchylonym oknie naszego bohatera, nie będąc większym – jak ocenił chłopiec – od cielaka.

– Cześć! – przemówił gość chrapliwym, smoczym głosem i wypuścił z nozdrzy dwa kłębki pierzastego dymu.

– Cze… czeeeść… – niepewnie wydukał Mumin, nadal wybałuszając oczy z niedowierzaniem. Otworzył przy tym szeroko okno. – Ty nie istniejesz! – wypalił prosto z mostu i odsunął się od parapetu, nie wiedząc, jakiej reakcji bestii oczekiwać.

– No cóż… do kwestii mojego istnienia jeszcze wrócimy, ale najpierw wypadałoby się sobie przedstawić, czyż nie? – Niebiański gość cały czas machał skrzydłami, wisząc w powietrzu i uśmiechając się, ukazał rząd ostrych zębów. – Mam na imię Sydney. A ty?

– Sydney? Jak to miasto w Australii? – ze śmiechem zapytał 12-latek.

– Dokładnie tak! A jak mam się zwracać do ciebie?

– Zwą mnie Mumin.

– Miło cię poznać. Przyznasz chyba, że miło, że się spotykamy? – Smoczek puścił oczko do zszokowanego rozmówcy. Wylądował na ziemi pod oknem i zawołał: – Zejdź tu do mnie!

Mumin, mimo że jeszcze trochę wystraszony, pognał na dół, zaciekawiony tym stworzonym z chmur Sydneyem. Zbiegając, rozejrzał się jeszcze po pustym, uśpionym domu, przez chwilę zastanawiając się, co się stało z rodzicami i rodzeństwem, ale uznał, że teraz nie będzie zaprzątał sobie tym głowy.

Chwilę później był już w ogrodzie.

– Masz tu całkiem przyjemnie. O! I nawet jest huśtawka. Pozwolisz, że się pohuśtam? – zapytał przybysz.

– Pewnie, śmiało! A nie jest dla ciebie trochę… Hmmm… za mała?

– Przyjacielu, plusem bycia ulepionym z chmury jest między innymi to, że mogę dowolnie zmieniać rozmiary. Jak już pewnie zauważyłeś, kiedy leciałem do ciebie po wezwaniu.

– Jakim wezwaniu?

– Jak to, jakim? Wymarzyłeś mnie sobie i przywołałeś. Masz ogromną, marzycielską moc, a to dziś bardzo rzadkie. Nie mów, że o tym nie wiedziałeś?

– Nie miałem pojęcia! Marzycielska moc? I teraz mogę lepić z chmur różne istoty i przywoływać je?

– Nie wiem, czy możesz inne… Na razie jestem tu ja – odparł nieco urażony bohater legend i baśni, próbując wcisnąć się na huśtawkę. Rzeczywiście początkowo nie mieścił się, ale szybko zaczął maleć w oczach, dopasowując swoją wielkość do rozmiaru siedziska. – Juuupiii! Ale super! – zakrzyknął, zadzierając łuskowaty ogon do góry. – Pohuśtasz mnie?

– Jasne! – Mumin próbował delikatnie pchnąć smoka do przodu, ale okazało się, że jego dłonie nie napotkały oporu i zagłębiły się w złożonych skrzydłach jak we mgle. Ogon, którym smok zamachnął się w ferworze, przeszedł przez chłopca jakby ten był przeźroczysty.

– Wybacz, ale obawiam się, że nie mogę cię dotknąć, bo jesteś stworzony z chmury.

– Ech, no trudno… – rzekł wyraźnie niezadowolony smoczek i sam próbował się huśtać.

– Ojej, to chyba nie jest czas na zabawę… Spójrz w górę! – krzyknął nagle chłopiec.

Sydney spojrzał w niebo i dostrzegł nadciągające wielkie szarobure chmury. Rozrastały się w szybkim, nienaturalnym tempie i płynęły prosto na nich.

– Nie podoba mi się to. Mam złe przeczucia – powiedział Sydney, wpatrując się niespokojnie w mroczne tumany. Pędzącym chmurom towarzyszył głośny szum, który narastał. Po chwili smok zeskoczył z huśtawki. – Naprawdę bardzo mi się to nie podoba!

Chmury rosły, zbliżały się i zaczęły wydawać dźwięki, które nie przypominały odgłosów burzy, tylko wycie i jęki. Nagle całe to bezkształtne kłębowisko zaczęło się formować w wielkiego, ciemnoszarego smoka. Nie przypominał jednak Sydneya – był potężny, przerażający i miał czerwone ślepia. Kiedy uformował się w pełni i nie było już wątpliwości z jak potwornym, rogatym stworem mieli do czynienia, potwór zaczął zionąć ogniem i wypuszczać z siebie kłęby czarnego dymu.

– Rodzina? – zapytał Mumin i z lekkim przekąsem zerknął na smoczka, który dygotał ze strachu.

– Bardzo śmieszne! – Towarzysz chłopca zaczął chodzić nerwowo wokół huśtawki, niczym tygrys w klatce, nie wiedząc, co dalej robić.

– Może nie ma złych zamiarów? – w głosie chłopca nie słychać jednak było nadziei.

Nagle z wysoka, tuż nad nimi, dobiegł głośny, diaboliczny wręcz śmiech.

– Drżyjcie, maluczcy! Oto nadchodzę! Pan Burzy i Gromu! Złowieszczy Pimpuś!

– Co on powiedział? Usłyszałem ,,Pimpuś”!

– No, bo tak powiedział!

– Pimpuś, cha, cha, cha! Trzymajcie mnie! Nie dam rady! – Mumin wył ze śmiechu. Obaj zaczęli tarzać się po trawie, piszcząc i trzymając się za brzuchy. Strach minął.

– Pimpuś! Wielki, złowieszczy Pimpuś! – wtórował smoczek, krztusząc się ze śmiechu, turlając i ogonem uderzając w ziemię.

Po dłuższej chwili z góry ponownie usłyszeli głos. Tym razem był jednak zdziwiony:

– Nie boicie się mnie? Nie drżycie przed moją potęgą?

– Wybacz, Pimpuś – odezwał się marzyciel – ale z takim imieniem to ty świata nie zwojujesz.

– A co jest złego w moim imieniu? – zapytał ciemnoszary gad i zawisł tuż nad rozbawionymi postaciami.

– To imię dobre dla pupila, psa lub kota, ale nie dla potężnego smoka! Ty mógłbyś nazywać się na przykład Rankor Złowieszczy, czy jakoś tak.

– Rankor… Ładnie. I rzeczywiście jakoś tak dostojniej. Wiecie co? Miałem was trochę postraszyć, a może i nie tylko, ale po tej cennej radzie odpuszczę i chyba polecę dalej. Czyim jestem dłużnikiem?

– Ten mądry młodzieniec to Mumin, a mnie zwą Sydney. Należę, jak zapewne zauważyłeś, do tego samego – potężnego – rodu smoków, co ty. Można powiedzieć, że jesteśmy braćmi!

– Z pewnością, drogi Sydneyu – odpowiedział z pobłażaniem i lekkim uśmiechem smok. – Dziękuję tobie i temu mężnemu chłopcu! Tymczasem pozdrawiam was i płynę dalej.

Ciemne chmury zaczęły maleć i oddalać się w szybkim tempie, a smoczek i chłopiec machali Rankorowi Złowieszczemu, który z oddali wykrzyknął jeszcze (a właściwie ryknął):

– Żegnajcie!

– Ja też muszę się już pożegnać, drogi przyjacielu. Nie mogę dłużej pozostawać na ziemi, ale będę wspominał tę przygodę.

– Nie odchodź, proszę! Dopiero się poznaliśmy! Jeszcze tyle przygód przed nami!

– Nie, Muminie. Zawsze będę wdzięczny, że dzięki twojej bujnej wyobraźni zasmakowałem przez chwilę, jak to jest stąpać po ziemi. Dlatego wcale się nie rozstajemy. Zobaczysz mnie za każdym razem, gdy spojrzysz w niebo, na obłoki.

Sympatyczny gad wzbił się w powietrze i zaczął się oddalać. Tym razem z każdą chwilą wydawał się większy i większy, aż w końcu połączył się z dużą chmurą. Chłopiec długo machał na pożegnanie niespodziewanemu gościowi, a po jego buzi spłynęło kilka łez.

I nagle otworzył oczy. Okazało się, że przysnął na parapecie podczas patrzenia w niebo. Obudził go dopiero dobiegający z dołu głos mamy, nawołujący wszystkich na obiad.

Mumin podniósł wzrok i po chwili szeroko się uśmiechnął. Obłok tuż nad nim bardzo przypominał wyśnionego smoczka i – jak mógłby przysiąc nasz marzyciel – puścił do niego oczko.

 

DANIEL CHMARZYŃSKI

Tekst ukazał się w „Promyczku” nr 3/2024 w ramach projektu współfinansowanego ze środków PFRON.