Redakcja:
Elżbieta Oleksiak (redaktor naczelna),
Anna Baszniak,
Agnieszka i Roman Kwitlińscy,
Jadwiga Mendruń,
Anna Witarzewska
Adres redakcji:
Redakcja Wydawnictw Tyflologicznych PZN,
00-216 Warszawa,
ul. Konwiktorska 9, pok. 25,
tel. (22) 635–52–84
Wydawca: Polski Związek Niewidomych
Publikacja współfinansowana ze środków PFRON
Numer ISSN: 1427-5864
W numerze
Miłość
– bezcenny prezent na Święta – Alicja Kuczyńska-Krata
Orticus
Centrum Terapii Widzenia i Rozwoju – Agnieszka Rosa
Kule, kolby i nasiona – jesień i zima to czas na
spotkanie z przyrodą! – Przemysław Barszcz
Iza
i Patryk – tak niedawno dzieci,
a dziś dorośli... – Renata Nowacka-Pyrlik
Zabawki
robione przez rodzica w życiu małego dziecka (część II) – Irena Kuczborska
„Zobaczyć Niewidzialne” – praktyka i teoria ramię w ramię
dla niewidomych – Joanna Kapias
Jesteśmy razem – Joanna Cichocka, Ewa Olczak, Magdalena Tomczyk
Ile treści w mych dłoniach się zmieści? – Anna Maria Florek
I
mamy ponownie ten piękny, szczególny czas, czas Bożego Narodzenia. Życzmy sobie nawzajem wszystkiego co dobre,
wszystkiego, co będzie prowadzić ku lepszemu, wszystkiego, co pozwoli wzajemnie
mieć do siebie zaufanie, wzajemnie sobie wierzyć i pomagać.
Święta Bożego Narodzenia to czas,
kiedy jesteśmy bliżej siebie, zapominamy co złe, wierzymy, że będzie lepiej,
serdeczniej.
Szczerze
tego wszystkiego Państwu życzymy na Święta i Nowy 2018 rok.
Redakcja
Miłość – bezcenny
prezent na Święta
Alicja
Kuczyńska-Krata
Pedagog, mediator, trener/superwizor,
terapeuta relacji, prezes Zarządu Fundacji MEDIARE
Miłość ma
zawsze ramiona szeroko otwarte. Jeżeli zamkniesz ramiona wokół miłości, to
przekonasz się, że ściskasz jedynie samego siebie.
Kolejny rok mija i
niebawem będzie już za nami. Zanim powitamy nowy 2018, czeka nas świętowanie
Bożego Narodzenia, rodzinne spotkania przy świątecznych stołach. Zwykle z
utęsknieniem czekają na to nie tylko dzieci, ale i dorośli. Mają te Święta swój
wyjątkowy klimat poprzez przygotowania, które zaczynają się już dużo wcześniej.
Dekoracje i akcenty pojawiają się licznie na ulicach i w sklepach już na
początku grudnia. Reklamy zachęcają do pielęgnowania rodzinnej atmosfery
poprzez pamięć o obdarowywaniu bliskich osób. Uruchamiają myślenie o więziach,
czułości, cieple, akceptacji, zrozumieniu, czyli szeroko rozumianej Miłości. Wszystkie
te potrzeby łączą się poprzez to, że odczuwa je każdy człowiek, mogą i powinny
być zaspokajane we wspólnocie, w relacjach z bliskimi osobami.
Święta Bożego Narodzenia w sposób szczególny przypominają
nam o potrzebie bliskości i kierują nas ku jej pielęgnowaniu. Kiedy mówimy o
bliskości, warto się zastanowić, jak rozumiemy to pojęcie w odniesieniu do
naszych relacji. Z pewnością
niejednokrotnie doświadczamy, a odczuwamy to szczególnie podczas rodzinnych
świątecznych spotkań, że nikt nie staje się osobą bliską automatycznie –
z powodów genetycznych, prawnych, kulturowych czy geograficznych. Bliskość, rozumiana jako realizacja potrzeb,
takich jak kontakt, akceptacja, docenienie, życzliwość, otwartość, zrozumienie,
troska, wsparcie, jest czymś dynamicznym, zmieniającym się. Powstaje, gdy
troszczymy się o nią w sposób mądry i konsekwentny. Ewoluuje, gdy jesteśmy
świadomi tego, co jest dla nas ważne i co możemy dać innym, jak też od nich
otrzymać.
Aby bliskość była na co dzień obecna w naszych
relacjach, trzeba o nią zadbać. Jej jakość, poziom, zależy od tego, co w daną
relację z drugim człowiekiem wnosimy, co możemy mu ofiarować, co dostać od
niego. Satysfakcja z bliskości w relacji zależy od zaangażowania stron, od
wzajemnego wyczucia potrzeb, od poziomu empatii. Jesteśmy istotami
stadnymi, potrzebujemy do życia wspólnoty z innymi ludźmi. Nic dziwnego, że
próbujemy poszukiwać oraz doświadczać bliskości na różne sposoby, na przykład
świętując rodzinnie Boże Narodzenie. Zdarza się jednak, że niezależnie od okazji do radości
z bycia z bliskimi, trudno o nią na co dzień w relacjach z osobami
spokrewnionymi czy spowinowaconymi, choć paradoksalnie używamy często w
stosunku do nich określenia „najbliżsi”. Czy wobec tego jedynym warunkiem
bliskości są więzy krwi? Czy zapewnić ją mogą deklaracje, zobowiązania,
umocnienia prawne (np. ślub)? Bywa, że właśnie w rodzinach, które są
pierwszą wspólnotą dla tworzących je osób, doświadcza się już w dzieciństwie
zawodów, braku ciepła, czułości, akceptacji, docenienia. Trudno potem je
znaleźć także w dorosłych relacjach. Na skutek zaniedbań w tej sferze,
doznanych krzywd i wielu zranień, łatwo zamknąć się w sobie i z lęku przed
bliskością unikać potem w życiu związków z innymi ludźmi, wzmagając ból
osamotnienia.
Miłość
– jako naturalny stan ducha, radość życia, otwartość i akceptacja, swobodne
dawanie i przyjmowanie, zrozumienie, wsparcie, troska, czułość – zostaje wtedy
zablokowana, stłumiona. Cały czas jednak jej potencjał tkwi w człowieku. Niezależnie
od tego, jakie doświadczenia przyniosło dotychczasowe życie, warto pamiętać o
tym, że nigdy nie jest za późno, aby te ziarna Miłości zacząć w sobie na nowo
podlewać, konsekwentnie pielęgnując ich wzrost i rozwój.
Święta mogą stać się okazją do zbudowania prawdziwego
kontaktu i bliskości z członkami rodziny, czasem nowym początkiem procesu
odnowienia zerwanych więzi albo umocnienia, utrwalenia, pogłębienia tych, które
trwają. Gdy przyjrzymy się jednak temu, co nas pochłania przed i w trakcie
Świąt, to na ogół nie jest to głęboka troska o relacje i to, co związane z
nimi. Zakupy, kolejki, bieganina, generalne porządki w domu, krzątanie się w
kuchni – tak wygląda nasza przedświąteczna aktywność. Zbiega się ten czas Świąt
z końcem roku, kiedy domykamy wiele spraw, a tu „trzeba zrobić generalne
porządki”, „dobrze przyjąć” rodzinę, kupić wszystkim prezenty itd. Zwykle zanim
spotkamy się rodzinnie, jesteśmy więc bardziej zmęczeni niż w innych okresach
roku, a więc bywamy rozdrażnieni, niecierpliwi, drażliwi. Łatwiej wtedy o
nieporozumienia, sprzeczki, żale, pretensje. Szczególnie, gdy na co dzień nie
znajdujemy na to czasu, by na bieżąco wyjaśniać trudne sytuacje, rozwiązywać
konflikty. Potem z takim „nadmuchanym balonem” własnych emocji i niespełnionych
potrzeb, nazbieranych przez ostatnie tygodnie, a czasem miesiące czy lata,
siadamy przy świątecznych stołach. Przez chwilę jeszcze staramy się być
grzeczni, mili, sympatyczni. Ze względu na Święta. I zależy nam przecież na
tym, aby spędzić je radośnie i szczęśliwie. Chwalimy ozdobioną choinkę, piękny
wystrój wnętrza, odświętne ubrania, upominki, przygotowane potrawy. Rozmawiamy
o tym, że karp jest niezwykle smaczny, a pierogi wyśmienite… Jeśli jednak
gdzieś w środku wciąż w nas tkwi dużo złości, żalu, rozgoryczenia,
rozczarowania, niechęci, to wystarczy, że ktoś obok spojrzy „nie tak”, albo
powie to, co nie do końca nam będzie pasowało, prezent nie spełni naszych
oczekiwań – i „balon emocji” w końcu pęka w najmniej oczekiwanym momencie. Czar
Świąt pryska, a atmosfera staje się gęsta i nieprzyjemna.
Aby prawdziwie spotkać się i świętować w rodzinie, nie
wystarczy skupić się na zewnętrznej oprawie uroczystości. Warto zadbać o to, co
dzieje się w nas. I na co dzień, począwszy od dzisiejszego dnia, zamiast
zbierać negatywne myśli, osądzające naszych bliskich, mówić nieustannie o
pretensjach i niespełnionych oczekiwaniach, zaprosić do współpracy rodzinę,
zapytać, kto i w jaki sposób może włączyć się w zaplanowane rodzinnie zadania
przedświąteczne. Często jest tak, że nie rozmawiamy ze sobą, nie mówimy wprost,
o co nam chodzi, a potem kłócimy się przy wigilijnym stole o to, kto miał coś
zrobić, a nie zrobił, albo wypominamy, że nie wpadł na to, że coś było jeszcze
potrzebne. Jesteśmy też na ogół przekonani, że nasi bliscy w lot domyślają się,
czego potrzebujemy, a gdy tak się nie dzieje, oskarżamy ich o lenistwo czy brak
zaangażowania, krytykujemy, obwiniamy za to, że nie interesują się życiem
rodzinnym. Nic dziwnego, że konflikty wtedy narastają, wzmaga się wzajemne
niezrozumienie i łatwo o kolejne sprzeczki, kłótnie, niechęć.
Warto więc nauczyć się na bieżąco, w konkretnych
sytuacjach, otwarcie komunikować swoje uczucia i potrzeby, na chwilę też w tym
przedświątecznym zabieganiu wysłuchać bliską osobę, aby zobaczyć, czego ona na
dany moment potrzebuje. Sprzyja to wspólnemu szukaniu rozwiązań trudnych
sytuacji, pozwala wentylować emocje w chwili, gdy je poczujemy, buduje
zrozumienie i bliskość w codziennych sytuacjach. Wtedy, tak przygotowani – nie
tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie – możemy usiąść przy świątecznym stole z
rodziną w prawdziwym spokoju i radości. W takiej atmosferze bez sztuczności i
udawania, konieczności bycia miłym na siłę, „od święta”, można mówić i słuchać innych, w sposób szczery
okazywać sobie wzajemnie empatię, dzielić się informacjami, dowiedzieć się, co
dzieje się u innych członków rodziny, których często całymi tygodniami czy
miesiącami nie widujemy.
Najczęściej zachowujemy
się tak, jak gdyby miłość nie była wyuczona, ale spoczywała uśpiona we wnętrzu
każdego człowieka i czekała na jakiś mistyczny okres przebudzenia, by
nieoczekiwanie pojawić się w pełni rozkwitu. Wielu czeka na taki okres przez
całe życie. Wygląda na to, że nie przyjmujemy do wiadomości oczywistego faktu,
iż większość z nas przez całe życie próbuje znaleźć miłość, próbuje żyć w
miłości i umiera, nigdy naprawdę jej nie odkrywając.
Leo F. Buscaglia
Święta to dobry czas na to, aby
wzmocnić Miłość, zastanowić się, jak ją realizować w naszych bliskich
związkach, rodzinach. Każdy jej potrzebuje i nawet jak nie
zdaje sobie z tego sprawy, to na różne sposoby szuka w życiu Miłości. Boże
Narodzenie to czas zatrzymania, refleksji. Warto w tym okresie skupić się nie
tylko na tym, co zewnętrzne, związane ze scenografią sceny świątecznych
spotkań, ale na tym, co nas łączy, co daje poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty.
Piękny to czas na szczególnie uroczystą celebrację
Miłości. Warto wyjść tu od starogreckiego terminu Agape,
co oznacza „miłość: najwyższa forma
miłości, zwłaszcza miłość braterska, dobroczynność, miłość Boga do ludzi i
ludzi do Boga”. Ten przekaz nakierowuje na altruistyczną troskę o bliskich,
wskazując transcendentalną (wszechobecną) Miłość, która istnieje niezależnie od
sytuacji. Według Martina Luthera Kinga Agape
oznacza osiągnięcie takiego stanu, w którym miłuje się każdego człowieka,
ponieważ miłuje go Bóg. Jest to więc miłość w Bogu i do Boga. W
chrześcijaństwie mówi się o miłości
bezwarunkowej, nazywając ją także „miłością oddania”. Leo F. Buscaglia
(1924–1998) – współczesny nauczyciel Miłości, na wykłady którego przychodziły
tłumy, by posłuchać, jak w prosty i przejrzysty sposób mówi o miłości i
przyjaźni – zwracał uwagę na to, że jeśli ktoś chce poznać Miłość, to powinien
doświadczać jej w działaniu. Kochać, według niego,
to po prostu żyć Miłością, nie tylko od święta. Samo myślenie, czytanie
książek o Miłości, studiowanie Biblii czy przekazów świętych osób, wiedza o
tym, co ona oznacza i czym być powinna – jeszcze nie wystarczą, aby zaistniała
w naszym życiu.
Potrafimy pięknie mówić o Miłości, gdy zaczynamy związek, będąc w
stanie zakochania, gdy bierzemy ślub i jesteśmy przekonani, że ten stan będzie
trwał wiecznie. Wtedy przeżywamy w większości bardzo przyjemne, kojące emocje,
stymulujące też pozytywne myślenie. Łatwo nam jest kochać, gdyż energia
pozytywnych odczuć jest tak duża, że nie zwracamy uwagi na przyziemne
drobiazgi, wybaczamy potknięcia i nie skupiamy na nich uwagi. Stan ten jednak
nie trwa długo, i gdy euforia mija, we wspólnym życiu pojawiają się nawyki,
schematy, wzorce, których nauczyliśmy się, które w sobie utrwaliliśmy (często w
sposób nieświadomy). Oczekiwania
i wyobrażenia o tym, jak powinno i jak nie powinno wyglądać życie: relacje z
partnerem, małżeństwo, rodzicielstwo, podział obowiązków, styl życia, formy
odpoczynku, sposoby spędzania świąt – tworzymy bowiem w dużej mierze w oparciu
o nasze doświadczenia wyniesione z domów rodzinnych. Zwykle zakładamy, iż nasze
własne standardy, przyzwyczajenia i przekonania są „normalne” i oczywiste także
dla partnera, małżonka, teściów. Rozmowy o tym, jak rozpoczynający wspólne
życie młodzi ludzie wyobrażają sobie własne małżeństwo, swoją rodzinę, należą
wciąż do rzadkości. Kobieta i mężczyzna podejmując decyzję o tym, że będą żyli
razem, nie uzgadniają tego, na jakich zasadach będą funkcjonowali razem, jak
podzielą się obowiązkami, jak będą wychowywać dzieci, jak zorganizują i będą
budować swoje własne życie rodzinne itd.
Miłości uczymy się dzięki świeżym
wglądom, nowym odruchom wiedzy, które zamieniamy na działanie i które prowokują
jakieś reakcje. W przeciwnym wypadku cała nasza wiedza jest bezwartościowa. Jak
to trafnie ujął Rilke, człowiek musi kochając zmierzać ku odpowiedziom.
Leo F. Buscaglia
Jeśli
małżonkowie nie rozmawiają w sposób szczery zarówno o swoich wyobrażeniach, co
do życia rodzinnego, jak też o tym, co na bieżąco pojawia się jako trudności w
ich związku, nierozwiązywane konflikty narastają, w miejsce bliskości szybko
wkrada się zniechęcenie, obcość i wrogość. Nawyki i schematy reakcji utrwalone
przez lata wciąż wracają, wszystko działa jak na „autopilocie”. Dlatego tak
jest to ważne i wskazane, żeby zawczasu poznawać swoje oczekiwania, priorytety,
pomysły na wspólne życie, tworzyć wspólnie wizje związku i rodziny. To daje
szansę na uzgodnienie twórczych rozwiązań i pomysłów, które będą odpowiadały
obu stronom, kreatywne podejście do wspólnego planowania przyszłości. Ważne
jest też świadome zaplanowanie potomstwa.
Rolą rodziców
jest przygotowanie dzieci do samodzielnego, odpowiedzialnego życia w
społeczeństwie. Wychowanie dziecka to praca nad tym, aby dopóki potrzebuje
pomocy, wsparcia, wskazówek i autorytetu dorosłej osoby, dostało to od rodziców
i dojrzał do świadomej dorosłości. To wielka sztuka roztaczać nad dziećmi
opiekuńcze skrzydła, a jednocześnie wspierać ich samodzielność, autonomię,
indywidualne potencjały, szczególnie gdy dziecko zmaga się z jakąś
niepełnosprawnością, np. problemami ze wzrokiem, słuchem. Potrzeba wielkiej
mądrości, konsekwencji i współpracy rodzicielskiej, aby nadmiernie nie
ingerować w jego życie, nie wyręczać w codziennych czynnościach, nie
rozwiązywać za niego problemów, nie ograniczać jego twórczego rozwoju, własnych
poszukiwań rozwiązań w trudnych sytuacjach. Z punktu widzenia szansy na
budowanie dobrych więzi z innymi warto w wychowaniu dzieci zwracać uwagę na
dostrzeganie potrzeb – własnych oraz innych osób, uczyć ich empatii. Troska,
ciepło, czułość, tkliwość – tak dzieci doświadczają rodzicielskiej miłości.
Niemniej jednak w życiu codziennym zdarzają się też trudne chwile, konflikty,
gdy przeżywa się dotkliwe emocje, takie jak np. złość, żal, smutek, rozpacz,
bezsilność, rozgoryczenie, strach, wstyd. Miłość wtedy nie znika, a objawić się
może poprzez danie dziecku przestrzeni na przeżywanie tych emocji do końca, tak
aby się uwolniły i by dziecko mogło powrócić do stanu równowagi, samodzielnego
myślenia, podejmowania decyzji.
Rodzice, którzy biorą
odpowiedzialność za swoje emocje i zachowania pod ich wpływem, którzy są zdolni
do empatii – rozumieją i dbają zarówno o własne potrzeby, jak też biorą pod
uwagę potrzeby dziecka. Warto
wspierać dzieci, wychodząc z własnego poziomu świadomości, że własne odczucia i
wrażenia są wywołane przez przetwarzanie tego, co postrzegamy zmysłami, trudne
reakcje emocjonalne są związane z niezaspokojonymi potrzebami, odczucia i
wrażenia w danej chwili są tylko jednymi z wielu. Chodzi o to, aby samemu nie
uciekać od swoich emocji, szczególnie tych dotkliwych, a umieć je odczytać jako
informacje o niezaspokojonych na dany moment potrzebach, szczerze o nich komunikować.
Wtedy też z równą akceptacją i szacunkiem będziemy odnosić się do potrzeb
bliskich osób – nie mówić dziecku, że ma przestać złościć się czy płakać, gdy
dotkliwe emocje w ten sposób próbują uwolnić się z jego ciała. A to już jest
nic innego, jak praktykowanie Miłości bezwarunkowej, która w ten sposób wyrażać
się może na co dzień.
Czy
miłość jest sztuką? Jeżeli tak, to wymaga wiedzy i wysiłku. A może miłość jest
przyjemnym uczuciem, którego zaznanie jest sprawą przypadku, czymś, co się
zdarza, jeśli człowiek ma szczęście?
Erich Fromm
Bliskie
życiu rozważania o Miłości podejmował Erich Fromm (1900–1980), uważany za
jednego z najwybitniejszych oraz najwszechstronniejszych myślicieli XX wieku. W
swoim dziele „O sztuce miłości” zwracał uwagę, że w dzisiejszych czasach
prawdziwa i jednocząca Miłość, a nie tylko wymiar fizyczny i materialny
związków, jest rzadkością. Jedną z przyczyn jest to, że choć wszyscy tęsknią za
Miłością i szukają jej w życiu, to jednak mało kto myśli, że kochać trzeba się
nauczyć. Według Fromma Miłość rozumiana i przeżywana w ten sposób – jako
związek osób, które pracują ze sobą, poznają siebie coraz bardziej, są świadome
siebie, rozwijają się, wyciągają wnioski z błędów z przeszłości i nie powielają
ich, jest żywa i twórcza – stymuluje do współpracy, niesie rozwój i umacnia
się.
Wspólnotę
rodzinną tworzą osoby, z których każda jest inna, każda wnosi swój potencjał,
swoją własną osobowość, swoje wartości i poglądy, swoje pragnienia i
wyobrażenia, ale też swoją emocjonalność, sposób odczuwania i przeżywania
sytuacji życiowych. W dobrze funkcjonującym, zdrowym małżeństwie partnerzy
potrafią żyć z tą różnorodnością, jak też dawać przestrzeń na indywidualny
rozwój swoim dzieciom. Różnice nie muszą dzielić, a mogą wzbogacać – wszystko zależy
od tego, jak na nie patrzymy, jak je postrzegamy i w jaki sposób z nich
korzystamy. Członkowie rodziny nie muszą być zgodni we wszystkim, wystarczy,
aby umieli widzieć i akceptować to, co jest inne, szanować własną i cenić
indywidualność pozostałych członków rodziny.
Życie na
co dzień dostarcza wielu sytuacji konfliktowych, w których nie zawsze umiemy
sobie poradzić z własnymi emocjami i sposobem interpretacji trudności. Wtedy
szybko gubimy idealistyczną wizję Miłości, a zachowujemy się według starych,
utrwalonych schematów, i szybko tracimy wiarę w to, że Miłość jest możliwa.
Miłość na co dzień często nie wytrzymuje próby sił, jeśli nie włączymy programu
jej budowania z udziałem i zaangażowaniem świadomości. To,
jak postrzegamy świat wokół, jak widzimy siebie i partnera/małżonka oraz nasz
związek, dzieci i rodzinę – czy przez pryzmat Miłości, czy wrogości – zależy od
tego, na ile świadomie rozwijamy naszą inteligencję emocjonalną.
Warto więc
zadbać o samoświadomość – nauczyć się dobrego kontaktu ze sobą, przeżywania
własnych emocji tak, by się uwalniały z ciała, bez obciążania winą bliskich
osób za ich odczuwanie, dokonywania mądrych wyborów zgodnych z ważnymi
wartościami i potrzebami. Umiejętność dawania sobie i własnemu funkcjonowaniu
uwagi w ten sposób, pozwala również na to, by swobodnie obdarowywać empatią
bliskie osoby. Gdy umiemy wyrażać siebie bez oskarżania innych, obciążania ich
pretensjami za to, że przeżywamy niewygodne emocje, wracamy szybko do stanu
spokoju wewnętrznego. Wtedy w naturalny sposób możliwe staje się też
wysłuchanie i zrozumienie perspektywy drugiej strony – żony, męża, dzieci,
innych członków rodziny, przyjaciół, znajomych, z szacunkiem dla ich
odczuwania, indywidualności itd.
Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość
wszystko rozwiązała – dlatego uwielbiam tę Miłość, Gdziekolwiek by przebywała.
Jan Paweł II
Aby
lepiej czuć się samemu ze sobą i naszymi bliskimi, nie trzeba więc oczekiwać i
wymagać od otoczenia, że to ono będzie nam poprawiało nastrój. Nie trzeba
czekać na Święta i pokładać nadzieję w tym, że ich nastrój, oprawa, aranżacja
zewnętrzna wynagrodzą nam szarość i monotonność czy braki wspólnego życia.
Warto na co dzień zmieniać kierunek swoich własnych myśli, skupiać się na tych,
które są optymistyczne, przyjazne, dobre, synchronizujące z Miłością. Dać
przepływać swobodnie przez nasz umysł temu, czego nie chcemy zatrzymywać, i nie
przywiązywać się do tego, co jest destrukcyjne, napastliwe, oceniające,
pogrążające. Uśmiech wewnątrz i na twarzy pojawi się wtedy samoistnie, jak też
okazje do jego rozdawania, nie tylko w Święta…
Warto pamiętać o tym, aby
dostrzegać to co piękne w codzienności, uczyć się doceniania i wdzięczności za
wszystko, co pozwala na odczuwanie radości w wielu sytuacjach dnia codziennego,
pielęgnować dobre myśli i uczucia, które umacniają stan bycia szczęśliwym.
Wtedy nie trzeba już uczyć się specjalnych technik i treningów, aby praktykować
Miłość, ani szukać na zewnątrz motywacji, by być miłym, życzliwym i przyjaznym
dla członków swojej rodziny, jak też innych otaczających nas ludzi. Dobro,
szczęście – czyż one nie są dziećmi mądrej, świadomej Miłości?
Alicja
Kuczyńska-Krata realizuje autorskie projekty – spotkania,
seminaria, debaty, warsztaty, sesje indywidualne (SENSytywni.pl, Szkoła
Miłości, Mediator w Społeczności), których celem jest doskonalenie Miłości w
relacjach międzyludzkich, budowanie dialogu i pokoju w rodzinach i grupach
społecznych. Wielokrotny gość audycji radiowych i telewizyjnych. Autorka
wierszy i licznych publikacji o charakterze psychoedukacyjnym.
kontakt:
alicjakrata@fundacjamediare.pl;
tel. 609 537 807; www.fundacjamediare.pl
Orticus Centrum Terapii
Widzenia i Rozwoju
Agnieszka
Rosa
pedagog,
ortoptysta, terapeuta integracji sensorycznej, terapeuta ręki, Orticus Centrum
Terapii Widzenia i Rozwoju
Jesteśmy
placówką, która podchodzi do spraw Małego i Dużego Pacjenta bardzo poważnie!
Zajmujemy
się diagnozą, leczeniem i terapią wzroku u dzieci i niemowląt oraz osób
dorosłych. Traktujemy wzrok całościowo, jako integralny element rozwoju
dziecka, dlatego staramy się współpracować ze specjalistami zajmującymi się
wzrokiem w różnych aspektach (okuliści, ortoptyści, rehabilitanci wzroku,
tyflopedagodzy). Współpracujemy z fizjoterapeutami, pedagogami, terapeutami
integracji sensorycznej.
Swoją
pomocą obejmujemy dzieci z zezem, niedowidzeniem, z trudnościami w uczeniu się,
dysleksją, wymagające wspomagania rozwoju widzenia, słabowidzące oraz z
zaburzeniami w dużej motoryce i funkcji ręki.
Staramy
się dostosować narzędzia diagnostyczne do możliwości pacjenta oraz optymalnie
dobrać terapię wzrokową tak, aby dzieci mogły w pełni wykorzystać drzemiący w
nich potencjał i cieszyć się z możliwości uczenia się, odkrywania i poznawania
świata.
Ortoptyka
czy sensomotoryczna terapia widzenia?
Na
terapię ortoptyczną kierowane są dzieci po dokładnej diagnostyce
ortoptyczno-okulistycznej, podczas której oceniane są parametry wzrokowe, takie
jak:
·
wada wzroku – przed i po porażeniu
akomodacji,
·
rodzaj i kąt zeza,
·
stan widzenia obuocznego,
·
ruchomość gałek ocznych oraz sprawność mięśni
gałko-ruchowych w zakresie wodzenia, płynności ruchów sakkadowych, konwergencji
i akomodacji.
U
dzieci z trudnościami w nauce dodatkowo oceniany jest poziom rozwoju
umiejętności czytania oraz funkcjonowanie podstawowych procesów sensorycznych.
Na podstawie tak wieloaspektowej diagnozy ustalany jest dalszy plan postępowania.
U
pacjentów z poważnymi zaburzeniami wzrokowymi (np. niektóre typy zeza),
wymagającymi zabiegu operacyjnego, kolejne spotkania diagnostyczno-terapeutyczne
poświęcone są przygotowaniu do tychże zabiegów. Natomiast u dzieci
przejawiających różne trudności wzrokowe, terapia skoncentrowana jest na
poprawie funkcjonowania wzrokowo-motorycznego, co bezpośrednio wpływa na
umiejętności szkolne, takie jak: czytanie, pisanie i poprawę integracji
sensomotorycznej.
Funkcjonalne
podejście do terapii wzrokowej jest szczególnie ważne u dzieci z zaburzeniami
integracji sensorycznej oraz z trudnościami w uczeniu się. Zauważa się bowiem u
nich duże problemy z procesami generalizacji. Dlatego parametry widzenia
ćwiczone w izolacji nie zawsze przekładają się na konkretne umiejętności, np.
poprawa akomodacji obserwowana podczas terapii może nie przyczynić się do
lepszego przepisywania z tablicy czy poprawy koordynacji wzrokowo-ruchowej.
Dzieje się tak dlatego, że uczenie się wymaga nie tylko dobrego działania
poszczególnych zmysłów, ale także ich precyzyjnego współdziałania.
Z
myślą o tych dzieciach został stworzony program diagnostyczno-terapeutyczny sensomotorycznej
terapii widzenia, który łączy w sobie zarówno terapię ortoptyczną, stymulację
przedsionkowo-proprioceptywną, stymulację słuchu oraz działania z zakresu
neurodydaktyki. Ćwiczenia wzrokowo-sensoryczno-motoryczne są ułożone w taki
sposób, aby były odbierane przez dzieci jako dobra zabawa. Podczas pracy
wzrokowej dzieci chodzą, mówią, podskakują, ćwiczą reakcje równoważne,
rozwijając i integrując zmysły w naturalny sposób.
Jako
pierwsi w Polsce i nieliczni na świecie łączymy stymulację słuchową z terapią
ortoptyczną, co pozwala osiągnąć tak dobre efekty leczenia zaburzeń widzenia u
dzieci. Obserwujemy znaczną poprawę w koncentracji, skupieniu wzrokowym oraz
umiejętnościach motorycznych oka oraz koordynacji wzrokowo-ruchowej.
Orticus Centrum Terapii Widzenia i Rozwoju
Grodzisk Mazowiecki
ul. Kościuszki 10
Warszawa
ul. Spisaka 52
(Zdjęcia Agnieszka Rosa)
Kule,
kolby i nasiona – jesień i zima to czas na spotkanie z przyrodą!
Przemysław
Barszcz
leśnik,
prezes Polskiej Fundacji Przyrodniczo-Leśniczej w Krakowie
Wiosna kojarzy się nam ze zwiększoną
aktywnością w świecie przyrody. Wyjątkową okazję do kontaktu z naturą daje nam
jesień i nadchodząca po niej zima. Świat roślin przeżywa okres spoczynku.
Natomiast wiele spośród zwierząt, które nie podejmują sezonowych migracji, nie
zapadają w sen zimowy lub hibernację, przenosi się w sąsiedztwo człowieka.
Okres ten stwarza wyjątkowe
możliwości niewidomym i słabowidzącym dzieciom nawiązania bliskiego kontaktu z
przyrodą zarówno emocjonalnego, jak i poznawczego. Dla mnie samego
jesienno-zimowy czas jest źródłem jednych z najbardziej satysfakcjonujących a
jednocześnie wyjątkowo cennych obserwacji. Trudności w znalezieniu pożywienia,
którego zdobycie staje się kwestią
priorytetową, sprawiają, że wiele zwierząt traci lęk przed człowiekiem, a nawet
szuka jego bliskości. To szansa na wyjątkowe spotkania. Co zrobić, by wykorzystać ten czas? Dokarmiać ptaki! Poznajmy
kilka zasad, by cieszyć się ich obecnością.
Jesienno-zimowe dokarmianie ptaków
to okazja dla dzieci na poznanie, zróżnicowanego świata przyrody, jego
rytmiczności wyznaczanej przez kolejne pory roku, wyrobienia w sobie poczucia
odpowiedzialności za przyrodę a także możliwość odczucia satysfakcji, gdy
ptasie głosy dadzą znać, że udało się nam stworzyć nasz mały ekosystem.
Pierwszym krokiem na tej drodze
powinno być zwrócenie uwagi dzieci na zmiany zachodzące w przyrodzie. Wraz ze
zmianą pory roku podstawowym zagrożeniem dla zwierząt staje się przede
wszystkim nie mróz i śnieg, lecz skracający się dzień. Obniżenie temperatury
zwiększa zapotrzebowanie energetyczne, i to właśnie krótszy dzień, podczas
którego możliwe jest zdobycie pożywienia, staje się problemem podstawowym. To
dlatego wiele gatunków ptaków jesienią migruje na południe i dlatego wiosną
powraca, często na daleką północ. Wędrówki te są dla nich niebezpieczne i
wyczerpujące, ale opłacalne. Tak jak obecnie wraz ze skracającym się dniem
ptaki przesuwają się w pogoni za światłem na południe, tak wiosną polecą daleko,
nawet poza koło podbiegunowe, by wykorzystać odwrotny proces wydłużania się
dnia. Zanim to jednak nastąpi, zwierzęta muszą poradzić sobie z jesienią i
zimą.
Prawidłowo przeprowadzane
dokarmianie ptaków stwarza szerokie spektrum przyrodniczych doznań i
obserwacji: od nawiązania przez dziecko więzi emocjonalnej z otaczającą naturą
i rozbudzenie zainteresowań, aż po obserwacje o znaczeniu poznawczym dla
bardziej zaawansowanych w badaniu przyrody.
Należy zwrócić uwagę na aspekt
estetyczny dokarmiania ptaków, a zwłaszcza kontakt z różnorodnością ptasich głosów, rozlegających się z karmnika lub
obdziobywanej kuli tłuszczu. Poza możliwością niezakłóconego poznawania ptasich
obyczajów, to słuchanie głosów gromadzących się ptaków jest dla mnie źródłem
nieustannej radości i fascynacji: wysypywana codziennie garstka prosa
wystarczyła, by pod moje okna powróciło dawno niesłyszane, sielskie, codzienne
ćwierkanie gromadki wróbli.
Stworzenie pod swoimi oknami mini
ekosystemu umożliwia spotkanie kilkudziesięciu nawet gatunków ptaków podczas
sezonu. Dzięki stosowaniu różnorodnego pożywienia i znajomości zasad
dokarmiania każdego roku na wyciągnięcie ręki, za oknem, goszczę sikory
bogatki, modraszki, wróble mazurki, kosy, rudziki, kopciuszki, sójki a nawet
drapieżne krogulce, przywabiane obfitością drobnych ptaków.
Różnorodność ptasich głosów, objawiająca się pomiędzy gatunkami, ale
także ich zróżnicowanie w obrębie danego gatunku (przywoływanie innych
osobników stada, ostrzeżenie, zaniepokojenie, powitanie, odstraszenie
konkurenta itp.) daje niezwykle szerokie pole do obserwacji słuchowych, które
można prowadzić tuż za swoim oknem. Rytm pojawiania się ptaków, znajdujący
odbicie w zmieniającym się repertuarze ptasich głosów
za oknem uzmysławia dziecku następowanie po sobie pór roku i przybliża
cykliczność przyrody.
Dokarmianie ptaków jest dostępne dla
każdego:
można prowadzić je w ogrodzie, na tarasie lub
balkonie albo po prostu na parapecie tuż za oknem. Uczy odpowiedzialności za
zwierzęta, którym zdecydowaliśmy się pomóc. Podstawową zasadą dokarmiania jest
regularność: gdy zaczniemy dokarmiać, musimy pamiętać, że jeżeli ptaki nie
znajdą jedzenia kolejnego dnia, stracą tylko daremnie energię na przylot i oczekiwanie,
co szczególnie trudne w mroźne dni, może zagrozić ich życiu. Systematyczność w dokarmianiu przynosi
efekty i daje satysfakcję: poza jesienno-zimowymi odwiedzinami w karmniku,
każdego roku cieszę się ptakami, które zachęcone przyjaznym otoczeniem, kolejną
wiosną decydują się na zajęcie wywieszonych tuż nad moimi oknami budek
lęgowych.
Jak i czym dokarmiać? Ja stosuję
kilka rodzajów pożywienia, co wraz z odpowiednim sposobem podania gwarantuje
przyciągnięcie pełnego spektrum gatunków. Dla ziarnojadów, takich jak wróble,
stosuję niełuskane proso, dla sikor wywieszam, niecały metr od okna, kule z tłuszczu
z zatopionymi ziarnami kupione w sklepie zoologicznym. Dla kosów i kwiczołów
wystawiam jabłka lub owoce suszone. Większym ptakom, takim jak sójka czy
dzięcioł, mocuję duże kolby z tłuszczu z zatopionymi, pokruszonym kawałkami
owoców.
Jeżeli mieszka się na parterze,
dobrym pomysłem jest odgarnianie śniegu na powierzchni kilku metrów
kwadratowych, tak aby odsłonić trawę, co daje ptakom okazję na dodatkowe
wyszukanie pożywienia skrytego pod warstwą śniegu. Zanim spadnie śnieg,
wystawiam także ptakom pojemnik z wodą. Żeby nie stał się źródłem chorób,
regularnie go czyszczę i codziennie nalewam świeżą wodę.
Pamiętajmy również, żeby miejsce
dokarmiania było niedostępne dla kotów, a przynajmniej,
żeby w jego bezpośrednim pobliżu nie znajdowały się kryjówki, umożliwiające
skryte podejście drapieżnika (dobrze jednak, aby w odległości kilku, kilkunastu
metrów rosła, na przykład, kępa gęstych krzewów, stanowiąca dającą poczucie
pewności kryjówkę dla drobnych ptaków). Jeżeli mamy możliwość wywieszenia budek
lęgowych, zróbmy to. Zanim ptaki zajmą je wiosną, chętnie wykorzystują budki na
nocleg podczas deszczowych i zimnych nocy.
(Zdjęcia
Przemysław Barszcz)
Iza
i Patryk – tak niedawno dzieci, a dziś dorośli...
Renata
Nowacka-Pyrlik
tyflopedagog, instruktor ds.
rehabilitacji osób niewidomych i
słabowidzących
Na jednym z ursynowskich osiedli,
pięknie położonym bo w pobliżu Lasu Kabackiego, i z dużą ilością zieleni wokół,
mieszkają od sierpnia 2014 roku Iza i Patryk Glińscy. Spośród wielu młodych
małżeństw wyróżnia ich to, że nie słyszą i słabo widzą, a on – Patryk – ma
jeszcze kilka innych przypadłości zdrowotnych, pod mało znaną nazwą – zespół
CHARGE (o czym w dalszej części).
Iza i Patryk są dziś osobami „po
trzydziestce”, oboje mają ciemne włosy i uśmiechy na twarzach. Pokazują na
początku spotkania swoje „królestwo” – zadbane, funkcjonalne mieszkanie wraz z
pięknymi, samodzielnie wykonanymi pracami.
Patryk jest ich pomysłodawcą, specjalizuje
się w modelarstwie. Iza natomiast pomaga w realizacji niektórych jego pomysłów,
natomiast jej pasją są różnego rodzaju ozdoby. Na stoliku stoją więc: domy z
pracowicie wykonanymi dachami (jeden z nich może pełnić funkcję skarbonki),
helikopter, samochody, piętrowy autobus. Nad wszystkim góruje miniatura wieży
Eiffla. Ogromny okręt już się nie mieści – stoi w innym miejscu. Patryk wymyśla
różne konstrukcje z papieru, tektury, cienkich deseczek, wykałaczek, szpatułek
dentystycznych i wielu innych, ogólnie dostępnych materiałów.
Wszystkie te prace wymagają z
pewnością ogromnej pracowitości, precyzji, wyobraźni, o talencie nie
zapominając. Inne prace, to świąteczne ozdoby – wszak zbliża się Boże
Narodzenie. A więc małe niepowtarzalne choineczki, aniołki, mikołajki, bombki,
gwiazdy betlejemskie. Wszystko wykonywane ręcznie, z różnych materiałów i
bogato zdobione, do tego kartki świąteczne i okolicznościowe.
W drugim pokoju na półce i ścianach
znajdują się liczne pamiątki – z ich ślubu, z wyjazdów, warsztatów. Pokazują
też kilka medali zdobytych podczas różnych turniejów, konkursów szachowych i
warcabowych.
Potem oglądamy zdjęcia – babci i
dziadka Patryka, gdy obchodzili uroczystość 50-lecia ślubu, a także mamy
Patryka – pani Grażyny, Patryka z bratem – Dawidem, gdy byli dziećmi.
Patryk demonstruje też na oknie
szklarenkę, gdzie uprawia rośliny. Można obserwować, jak w górę, ku słońcu, pną
się małe cytrynki... A więc jeszcze inny rodzaj hobby.
Na innej z kolei półce podziw budzą
prace wykonane z gliny – różnego rodzaju i rozmiaru miseczki, kotki, piękne
serduszko z napisem „IZA I PATRYK” – to z kolei pamiątki przywiezione z
warsztatów artreterapeutycznych w Łucznicy.
A
potem zapraszają do stołu, częstują ciastem i herbatą. Są bardzo gościnni i
starają się, bym czuła się dobrze w ich towarzystwie. Oboje posługują się
językiem migowym. Ja, niestety, nie. Korzystamy więc z tłumaczenia i
dopowiadania mamy Patryka – Pani Grażyny Glińskiej, której chyba nie muszę,
przynajmniej niektórym, Czytelnikom przedstawiać. Pani Grażyna bowiem, przez
wiele lat pełniła funkcję przewodniczącej Sekcji Rodziców Dzieci
Głuchoniewidomych utworzonej przy Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomym.
Na pytanie, czy przed 30 laty, a
także później, wyobrażała sobie, że jej dziecko, o którym mówiono, że jest
dotknięte zespołem poważnych wad wrodzonych, będzie kiedyś samodzielne, i
jednocześnie nie samotne, odpowiada, że oczywiście – jak każda chyba matka –
marzyła o tym, ale jej wyobraźnia nie sięgała tak daleko. Tym bardziej, że
rokowania lekarzy dotyczące przyszłości Patryka, były niepomyślne. Razem z nami
przy stole siedzi dziadek Patryka. Jego żona dwa lata temu zmarła. A wcześniej,
jako osoba po niedokrwiennym udarze mózgu, przykuta do łóżka – przez pięć lat
wymagała całkowitej opieki. I wówczas, zarówno Patryk, jak i Iza – ona może
nawet bardziej – pomagali w codziennej pielęgnacji. Dziś wszyscy wspominają,
jak trudna, obciążająca i odpowiedzialna była to praca. Przywołują jedno
wydarzenie, kiedy babcia w środku nocy, chcąc opuścić łóżko, o mało się nie
udusiła. Łóżko – takie specjalistyczne, rehabilitacyjne, powinno być „zamknięte”,
ale pielęgniarka przed swoim wyjściem, prawdopodobnie tego nie dopilnowała, i
babcia „zaklinowała się” między szczebelkami. W tamtej krytycznej sytuacji,
jedynie Patryk zachował zimną krew, i widząc, że dzieje się coś złego, i że
sami nie dadzą sobie rady, wybiegł na klatkę schodową i zaalarmował sąsiadów, którzy
pomogli w uwolnieniu babci z pułapki i uratowaniu jej życia.
A jak wygląda dzisiaj życie Izy i
Patryka? Co sprawia im przyjemność? Jakie mają marzenia? O tym wszystkim chcę
się dowiedzieć, ale nie sposób przejść do dnia dzisiejszego, nie wracając do
przeszłości. Oboje bowiem przebyli długą i trudną drogę, zanim znaleźli się w
tym punkcie. Zwłaszcza o Patryku można by napisać niejedną pracę naukową – jest
dotknięty tak rzadkim schorzeniem, że jeszcze dziś, niektórzy lekarze pytają – zespół
CHARGE? A co to takiego? Albo – zwracając się do pani Grażyny – a skąd Pani
wie, że to zespół CHARGE?
Definicja (wg J.P.M. van Dijka): zespół
CHARGE to skojarzenie wad wrodzonych. CHARGE jest akronimem pochodzącym od
angielskich nazw możliwych wad w tym zespole i oznacza:
C –
coloboma, tzn. ubytki w którejś części oka; ubytki w tęczówce powodują
światłowstręt, w siatkówce (zazwyczaj w dolnej jej części) – powodują braki w
polu widzenia (najczęściej w górnej jego części, za którą odpowiada dolna część
siatkówki), stąd trudności w widzeniu górnej części obrazów i przyjmowaniu
przez dziecko specyficznej pozycji głowy;
H – (hart
malformations), czyli wrodzone wady rozwojowe serca;
A – (atresia
of the chonae), tj. zrośniecie nozdrzy tylnych powodujące problemy w
oddychaniu;
R – (retardation of growth and/or developement),
tzn. opóźnienie wzrostu i/lub
rozwoju – tak fizycznego, jak i umysłowego;
G – (genital
abnormalities), anomalie zewnętrznych narządów płciowych;
E – (ear
abnormalities), anomalie w budowie uszu, powodujące niedosłuch róznego typu i
stopnia.
Zespół ten dotyka średnio jedno
dziecka na sto tysięcy; jego nazwa została zarejestrowana w 2004 roku.
Tymczasem pani Grażyna wie o tym zespole
bardzo dużo, ponieważ odkąd Patryk pojawił się na świecie, to ona właśnie „poruszała
niebo i ziemię”, by najpierw zdiagnozować, a następnie zapewnić swojemu dziecku
odpowiednie leczenie, rehabilitację i możliwy w jego przypadku rozwój. I to za
jej głównie przyczyną, ale też różnych napotkanych po drodze ludzi i
szczęśliwych splotów okoliczności – jej syn jest dziś taką osobą, jak na
wstępie.
Ale zacznijmy może od początku.
Patryk urodził się jako drugie dziecko w rodzinie. Jego starszy brat Dawid miał
wówczas 10 lat i stan jego zdrowia nie odbiegał od tzw. normy. Z Patrykiem
natomiast od początku „coś było nie tak”. Po urodzeniu otrzymał wprawdzie 7
punktów w skali Apgar (a więc nie była to liczba „tragiczna”, znacząco niższa
od 10), ale dziecko miało trudności z oddychaniem, było zasiniałe, nie miało
odruchów ssania i połykania. Stwierdzono zespół wad wrodzonych tzw. „wielowadzie”
i lekarze przygotowywali nas, że może nie przeżyć – wspomina pani Grażyna. Z
powodu niedotlenienia Patryk trafił od razu do inkubatora. Wtedy było już
wiadomym, że ma uszkodzone serce, że jego oczy nie funkcjonują normalnie,
stwierdzono także dysmorfizm (uszy i szczęka odbiegające od normy). Po około dwóch
miesiącach, gdy został wypisany ze szpitala, w domu musiał być karmiony sondą
przez nos. Nie przybierał jednak na wadze, był wiotki, miał przykurcze, nadal
był siny. Lekarze mówili, że bez operacji serca może przeżyć najdłużej do
trzeciego roku. Rodzice zostawieni sami sobie w tej tragicznej sytuacji, udali
się do prof. Zbigniewa Religi. On jednak nie widział możliwości operacji z
powodu bardzo obciążonego i słabego organizmu dziecka. Dramat trwał dalej. W
rozwoju fizycznym też nie można było dostrzec postępu – dziecko nie podnosiło
głowy ani nie raczkowało; nie dawano nadziei, że kiedykolwiek będzie chodziło.
Zmiana na lepsze zaczęła powoli
następować, gdy Patrykiem zajęli się specjaliści z Ośrodka Wczesnej Interwencji
przy ul. Koszykowej w Warszawie, gdy do domu zaczęła przychodzić pani pedagog i
rehabilitantka. A potem, gdy po odpowiednio wykonywanym masażu – dziecko bardzo
wolno zaczęło uczyć się przełykania pokarmu w formie papki.
Jeśli chodzi o wzrok, to w oczach
Patryka stwierdzono duże ubytki naczyniówki, skutkiem czego są znaczne ubytki w
polu widzenia. Dodatkowo w lewym oku jest bardzo ograniczona ostrość widzenia.
A później okazało się, że Patryk nie
słyszy. Kolejny problem wymagający działania. Pani Grażyna – z początku
załamana – jak chyba byliby wszyscy rodzice w takiej sytuacji, intuicyjnie
jednak czuła, że skoro dziecko nie słyszy, to aby mieć z nim jakikolwiek
kontakt, trzeba je nauczyć elementów języka migowego. Nocami więc
przygotowywała różne pomoce do nauki. Dziś można je bez problemu kupić, wtedy
nie było to możliwe – i zadziałało! Dziecko zaczęło się posługiwać umownymi
znakami.
Potem Patryk zaczął stawiać pierwsze
samodzielne kroki w tzw. chodziku. Dodatkowy przełom nastąpił, gdy oboje – mama
i syn trafili do Instytutu dla Głuchoniemych w Warszawie przy Placu Trzech
Krzyży, by kontynuować naukę, używając języka migowego. Patryk związał swoją
edukację z tą szkołą aż do 22. roku życia.
Osobny dobry rozdział to współpraca pani
Grażyny z przedstawicielami Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomych (TPG), głównie
z panią Elżbietą Oleksiak i panem Józefem Mendruniem, a następnie ze Stevem
Perreault, specjalistą z USA, mającym duże osiągnięcia w pracy na rzecz dzieci
głuchoniewidomych, oraz Klarą Berg – mamą dziecka głuchoniewidomego (też z USA
), którzy namówili władze TPG do utworzenia w ramach tego stowarzyszenia Sekcji
Rodziców Głuchoniewidomych Dzieci. Panią Grażynę wybrano wówczas do
reprezentowania ich interesów.
W ten to sposób pani Grażyna
wyjechała wkrótce na konferencję do Madrytu. Tam spotkała mamę dziecka z
objawami podobnymi do objawów Patryka. Dziecko to miało zdiagnozowany zespół
CHARGE. Pani Grażyna przywiozła do Polski ulotkę o tym rzadkim schorzeniu, a
następnie za namową przyjaciół z TPG poszła na studia podyplomowe, gdzie
napisała pracę dyplomową pt.: „Domniemany zespół CHARGE”. Po wielu żmudnych
badaniach, potwierdzających u Patryka ten zespół przez prof. Lecha Korniszewskiego,
konieczne okazało się stoczenie kolejnej batalii. Tym razem dotyczyła ona
podawania hormonu wzrostu. Codziennie, przez dwa lata, w formie zastrzyku;
iniekcje wykonywała mama Patryka.
Z drugiej strony, zdaniem pani Grażyny,
popełniono wiele błędów albo zaniedbań podczas podawania tego hormonu. Na
przykład, nie był sprawdzany poziom witaminy D3, i dziś Patryk cierpi z powodu
osteoporozy i znacznego skrzywienia kręgosłupa. Jednocześnie nie może otrzymać
zastrzyków spowalniających tę chorobę, ponieważ refundacja przysługuje tylko
osobom starszym i tylko wówczas, gdy dochodzi do złamania kręgosłupa. W wyniku
tych zaniedbań Patryk musiał też przejść bardzo bolesną i niebezpieczną
operację kręgosłupa. Leżał po niej dwa miesiące na wyciągu kolanowo-czaszkowym
w Centrum Zdrowia Dziecka. To był – zdaniem pani Grażyny – prawdziwy koszmar. Jej
syn musiał być wówczas zaopatrzony w rurkę tracheotomiczną, a po wyjściu ze
szpitala nie był w stanie chodzić; przydał się wtedy wózek inwalidzki. Patryk
ma stalowy implant wszczepiony do kręgosłupa. Drugi – implant ślimakowy
znajduje się w jego głowie.
A wracając do diagnozy Patryka – zespół
CHARGE był po raz pierwszy rozpoznany i zdiagnozowany w Polsce właśnie u niego.
TPG wydało o tym zespole ulotkę informacyjną. Dziś okazuje się, że dużo dzieci
ma zdiagnozowany ten zespół; rodzice dzieci nim dotkniętych, na Facebooku
stworzyli forum, na którym wymieniają się swoimi problemami i doświadczeniami.
Pomimo bardzo trudnego życia,
skomplikowanych operacji, problemów z edukacją, Patryk – dzięki pomocy ciągle
obecnej mamy i jej rodziny oraz wielu specjalistów, między innymi z TPG - był i
jest osobą bardzo pogodną, dowcipną i wrażliwą na potrzeby innych. Pewnie
między innymi te cechy sprawiły, że Iza Kamińska – jako pierwsza z nich dwojga
– zwróciła na niego uwagę. I z czasem zakochała się. Jak się okazało z
wzajemnością. Zdaniem Izy najbardziej jej się spodobało w Patryku to, że jest
bardzo spokojny i wesoły.
Iza ma troje pełnosprawnego
rodzeństwa. Jej problemy wzrokowo-słuchowe są spowodowane zapaleniem opon
mózgowych, które przeszła w drugim tygodniu życia. Szczepionka, jaką wówczas
otrzymała, spowodowała utratę słuchu i duże problemy ze wzrokiem (zaćmę i
jaskrę). Iza nosi specjalistyczne okulary z grubymi szkłami, dzięki którym może
czytać. Dodatkowo korzysta z różnych pomocy powiększających. Znacznie gorzej
widzi w nocy. Przy tym jest osobą bardzo kontaktową i pogodną. Jako dziecko
uczęszczała do Szkoły Podstawowej w Instytucie Głuchoniemych w Warszawie przy
Placu Trzech Krzyży. Skończyła tam trzy klasy, a następnie trafiła do Oddziału dla
Dzieci Głuchoniewidomych w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci
Niewidomych i Słabowidzących w Bydgoszczy. Jak mówi, powodem jej przeniesienia
do innej placówki, był fakt, że dzieci niesłyszące dokuczały jej, ponieważ
słabo widziała i nosiła grube okulary. Pobyt w szkole z internatem bardziej ją
usamodzielnił, w porównaniu do Patryka, który miał chyba nadopiekuńczą rodzinę.
Po ukończeniu szkoły podstawowej
wróciła do rodzinnego domu, a w wieku 21 lat wyszła za mąż. Żoną pierwszego
męża była jednak tylko przez pięć lat, po czym rozwiodła się i wróciła do domu
rodziców. Przez około dwa lata pracowała w zakładzie pracy chronionej przy
składaniu małych plastikowych elementów do masażu ciała.
Na pytanie: jak i kiedy się poznali,
oboje odpowiadają zgodnie, że podczas zabawy karnawałowej, zorganizowanej przez
TPG w Centrum Edukacji Kulturalnej przy ul. Elektoralnej w Warszawie. Następnie
byli w Łucznicy na warsztatach arteterapeutycznych zorganizowanych też w ramach
TPG, potem był jeszcze wspólny turnus w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym
dla Dzieci Niewidomych w Owińskach, spotkania w klubie TPG. Jak dziś wspominają
– Iza była odważniejsza w nawiązywaniu kontaktu, Patryk z początku trochę się
wstydził, ale po jakimś czasie została podjęta decyzja o wspólnym życiu.
Ich ślub odbył się latem. Dokładnie
29 sierpnia 2014 roku na warszawskiej Starówce. Dziś wspominają, że
towarzyszyła im tego dnia piękna, ciepła i słoneczna pogoda, a świadkami tej
uroczystości były rodziny oraz liczne grono przyjaciół i znajomych, głównie z
TPG.
A jak wygląda ich „dzisiejsze
wspólne życie”, jakie mają problemy, jakie marzenia? Zacznijmy od marzeń. Oboje
pragną pracować. I mieć więcej pieniędzy, na przykład, na podróże. Oboje od dawna
marzą o wyjeździe do Paryża i o zobaczeniu na żywo, między innymi wieży Eiffla.
Na razie wykonują prace, o których pisałam na początku, z nadzieją, że uda im
się je sprzedać na organizowanych przez stowarzyszenia czy np. szkołę dla
głuchych – różnych kiermaszach. Patryk jako absolwent czuje się pewnie na
terenie tej placówki i, przy przychylności Pana dyrektora, wystawia tam wraz z
Izą swoje prace.
Jak jednak wiadomo, taka okazjonalna
sprzedaż nie może im zapewnić źródła stałego dochodu, gdyby więc znalazł się
ktoś, kto zechciałby zatrudnić ich na etat, byliby z pewnością osobami o wiele
szczęśliwszymi. Jeśli chodzi o załatwianie spraw codziennych, to coraz częściej
zupełnie samodzielnie robią zakupy spożywcze w znanych im sklepach
samoobsługowych, sami też podróżują znanymi trasami, odwiedzają TPG – gdzie
czują się bardzo dobrze. Raz w tygodniu w ramach wolontariatu sprzątają tam
biurowe pokoje. Poza tym jeżdżą na sobotnie spotkania do Klubu TPG na zajęcia
szachowe i warcabowe. W szachach oboje odnoszą sukcesy, a Patryk, gdy jeszcze
był dzieckiem, ogrywał pełnosprawnych rówieśników. Chodzą też do kina. Jeśli są
duże napisy, to Iza tłumaczy Patrykowi. Telewizję też oglądają razem i wówczas
Iza także pełni rolę tłumacza. Zdaniem Pani Grażyny, jej synowa ma bardzo dobrą
pamięć i dzięki niej przyswaja sobie dużo więcej słów języka polskiego w
porównaniu z Patrykiem. Jeśli czegoś nie rozumie, to dopytuje Panią Grażynę i
skrzętnie notuje. Oboje chętnie ćwiczą na różnych przyrządach sportowych, jakie
można spotkać np. w parkach.
W domu Iza pełni rolę gospodyni –
opiekuje się Patrykiem, pilnując np. regularnego przyjmowania przez niego
leków, gotuje obiady – dla całej trójki mieszkańców – czyli dla siebie, dziadka
i Patryka. Wcześniej przeszła przyuczenie do gotowania u mamy Patryka. Ale już
jeśli chodzi np. o domowe porządki, to dzielą się obowiązkami i sprzątają
wspólnie.
Pani
Grażyna, obserwując swoją synową, mówi, że jest ona osobą bardzo konsekwentną, np.
uczy się języka angielskiego, dość upartą i bardzo pomocną, jeśli chodzi o
pilnowanie różnych zaplanowanych terminów spotkań, wizyt lekarskich itp. Poza
tym Iza lubi i potrafi się gustownie ubrać i jest osobą łatwo nawiązującą
kontakt.
Jeśli chodzi o samodzielne
załatwianie spraw w urzędach, to nadal jest to raczej niemożliwe, ponieważ
przeważnie brak w nich tłumacza języka migowego. Podobnie jest np. na Dworcu
Centralnym PKP, gdyby Iza i Patryk chcieli kupić bilety; przy jednej z kas jest
co prawda znaczek, że istnieje możliwość skorzystania z usługi tłumacza języka
migowego, ale tłumacza nie ma. Takie sytuacje, kiedy są uzależnieni od innych,
sprawiają, że Iza i Patryk jako osoby niesłyszące, czują się często
dyskryminowani w społeczeństwie. Najwięcej problemów mają z tzw. edukacją
społeczną. Gdy na przykład w przychodni pokazują kartkę, że są osobami
niesłyszącymi, to zazwyczaj pani w okienku zamiast napisać na kartce potrzebną
im informację – przekazuje im ją słownie. A oni wówczas odchodzą z kwitkiem.
Podobnie jest w szpitalu. Gdy Patryk tam przebywa, jego mama musi być razem z
nim od rana do wieczora, ponieważ nie jest on w stanie porozumieć się z
personelem medycznym.
Są jednak i plusy życia w
dzisiejszym świecie, oboje bardzo dobrze posługują się komputerem i smartfonem.
Za pomocą kamery w smartfonie, porozumiewają się w języku migowym, np. z panią
Grażyną czy migającymi znajomymi, których mają całkiem sporo.
Jak zauważa mama Patryka, oboje są
bardzo życzliwie nastawieni do siebie, żyją w przyjaźni i wzajemnym rozumieniu
się, co zwraca uwagę otoczenia.
A jak pani Grażyna nauczyła się
języka migowego? Gdy Patryk był uczniem szkoły dla głuchych w Warszawie przy Placu
Trzech Krzyży, powstało tam Stowarzyszenie Rodziców Dzieci Głuchych i w ramach
tego Stowarzyszenia wyjeżdżało się na turnusy. Dzieci miały podczas tych
wyjazdów spotkania z różnymi specjalistami, np. z logopedą, a rodzice uczyli
się w tym czasie języka migowego; była także zorganizowana nauka na terenie
szkoły. Potem z kolei w TPG Pani Grażyna jako przewodnicząca Sekcji Rodziców
postulowała i doprowadziła do tego, że rodzice gluchoniewidomych dzieci, też
uczyli się tego języka. Dziś Pani Grażyna ubolewa nad faktem, że dwa lata temu
w TPG rozwiązano Sekcję Rodziców oraz Sekcję Młodzieżową.
Na zakończenie naszego spotkania
życzyłam moim rozmówcom, pomimo kruchego zdrowia i niełatwego życia, przede
wszystkim dalszego rozumienia się, wspierania w dobrych i złych chwilach, no i
znalezienia wymarzonej pracy..., by móc realizować dalsze marzenia.
(Zdjęcia
Renata Nowacka-Pyrlik)
Zabawki
robione przez rodzica w życiu małego dziecka (część II)
Irena
Kuczborska
psycholog,
Poradnia Kompleksowej Diagnozy, Wczesnej Edukacji, Terapii i Rehabilitacji
Małych Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Warszawie
Zabawka obecna w życiu każdego dziecka pełni na różnych jego etapach zróżnicowane funkcje w zależności od poziomu rozwoju.
Pierwszą funkcją zabawki jest jej rola aktywizująca, jest ona pierwszym
przedmiotem, który skupia uwagę dziecka, zachęca do podejmowania działań,
dostrzegania zależności przyczynowo-skutkowej,
co pozwala naszemu podopiecznemu po raz pierwszy
poczuć się sprawcą. O
tym pisałam w pierwszej części artykułu.
W kolejnych etapach zabawka ma na celu pomóc dziecku
przejść na wyższy poziom rozwoju poprzez wykorzystanie jej potencjału
edukacyjnego. Często dostępne na rynku zabawki są zbyt
trudne i mało wyraziste sensorycznie; zwłaszcza dotyczy to dzieci z
ograniczeniami rozwojowymi. Dziecko
nie jest gotowe, aby bawić się nią zgodnie z jej przeznaczeniem, co nie tylko
nie stymuluje, a wręcz blokuje rozwój. Dlatego robiąc zabawkę w domu, możemy przystosować ją do potrzeb dziecka, aby dzięki niej
ćwiczyć określoną funkcję, ułatwić zrozumienie zasady działania przez jej uproszczenie oraz przez uczynienie jej bardziej dostępną sensorycznie. W ten sposób możliwe
jest zindywidualizowanie zabawki i uczynienie jej
maksymalnie efektywną.
Edukacyjny charakter zabawki pozwala dziecku zrozumieć
zasadę i stopniowo zastosować ją w coraz bardziej złożony sposób. Poprzez
zrobienie uproszczonej zabawki możemy stopniować jej trudność. Proces ten można
przedstawić na przykładzie zabawki służącej do
dopasowywania, sortowania elementów. Dostępne na rynku sortery najczęściej są wieloelementowe, często okazują się za
trudne. Dziecko
samodzielnie nie potrafi dopasować odpowiednich kształtów, nie potrafi też skoncentrować się wystarczająco efektywnie, kiedy ręka pod rękę
dopasowujemy z nim figury. Żeby to zmienić możemy zrobić sorter
jednoelementowy, otwór zabawki musi być na tyle mały, że można wrzucany
przedmiot na nim położyć, zwiększamy też kontrast, tak aby zachęcić dziecko do przyjrzenia się i zaobserwowania procesu
„dopasowania”. Potem możemy zrobić sorter dwuelementowy i stopniowo
zabawka wieloelementowa jest dla dziecka bardziej zrozumiała i dostępna.
Oprócz upraszczania istotne jest wzbogacanie materiału tak, aby był dostępny więcej niż jednym zmysłem, materiał
wizualny wzmacniamy przez kontrast, dodatkowo różnicujemy dotykowo,
wykorzystując faktury, wypukłe konturowanie. Te same zabawki, które robiliśmy
wcześniej, skupiając się na ich walorach sensorycznych, możemy wykorzystać do ćwiczeń wyższych funkcji.
Edukacyjny charakter zabawki pozwala dziecku poznawać różne pojęcia: kształtu,
wielkości, ciężaru, ilości, koloru. Pozwala
eksperymentować, odkrywać wzajemne zależności między elementami: dopasowanie, różnicowanie. Robiąc
samodzielnie tego typu pomoce, możemy wspomagać i ułatwiać zrozumienie
tych pojęć. Możemy zrobić wielozmysłową grę memory, domino, puzzle, układankę,
loteryjkę, także pamiętając o zasadzie dostępności, zaczynając od minimalnej
liczby elementów i stopniowo je zwiększając.
Oddzielną kategorią przedmiotów do zabawy, które możemy
samodzielnie robić, są instrumenty muzyczne. Bębenki i grzechotki robione z różnych
pojemników, napełniane różnego rodzaju sypkimi materiałami, można doskonale wykorzystać do zabaw
muzycznych, rytmicznych i do rozwijania percepcji słuchowej. Możemy też
zwiększyć atrakcyjność gotowych instrumentów przez oklejenie ich błyszczącą lub
jaskrawą folią, dodanie faktury, np.
włożenie bębenka do siatki po warzywach.
Sam fakt robienia zabawek jest
niezwykle wartościowy w procesie wychowawczym. Dziecko możemy w miarę możliwości angażować w proces ich
robienia. Często też zabawki „chwilówki” szybko zrobione, które łatwo zniszczyć,
uczą dziecka delikatnego i uważnego obchodzenia się z
przedmiotem, jeśli chcemy,
żeby nam dłużej posłużył.
Jest to szczególnie
ważne w dobie niezniszczalnych zabawek,
gdzie popsucie polega na
tym, że wyczerpią się baterie.
Często inspiracją do wykonania zabawki jest opakowanie po
wykorzystanym produkcie, co ma też walor popularnego,
ekologicznego trendu „ponownego
wykorzystania”. Pomysłów do wykorzystania przedmiotów,
które zwykle lądują w koszu na śmieci,
można szukać na forach internetowych dla rodziców i specjalistów oraz w mediach
społecznościowych, np.
Pinterest.
Samodzielne robienie zabawek ma wielu zwolenników wśród
rodziców sprawnych dzieci. W
pracy z małym niepełnosprawnym dzieckiem często jest to jedyne wyjście, aby w
sposób efektywny ćwiczyć wybraną funkcję, która będzie kolejnym krokiem w rozwoju dziecka. W swojej pracy staram się patrzeć na proces
stymulacji i edukacji jako relację z drugim człowiekiem i przedmiotem, a
znalezienie właściwego przedmiotu (zrobienie zabawki) jest nieodłącznym
elementem procesu diagnostycznego i terapeutycznego.
(Zdjęcia Irena Kuczborska)
„Zobaczyć Niewidzialne” – praktyka i
teoria ramię w ramię dla niewidomych
Joanna Kapias
pedagog specjalny, Uniwersytet Śląski w
Katowicach
Na Wydziale Etnologii i Nauk o
Edukacji w Cieszynie, Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach odbyła się druga
edycja Tyflokonferencji „Zobaczyć
Niewidzialne”. Wydarzenie jest owocem współpracy ludzi, którzy swój zapał i
energię potrafią przekuć w coś dobrego. Organizatorami są Zakład Pedagogiki
Specjalnej, Stowarzyszenie Wsparcia Społecznego „Feniks” w Cieszynie, Koło
Naukowe Pedagogów oraz Polski Związek Niewidomych Koło w Cieszynie.
Kształtowanie społecznych postaw
Funkcjonowanie osoby z
niepełnosprawnością uzależnione jest od wielu czynników, m.in. stopnia i
rodzaju niepełnosprawności, indywidualnych cech danej osoby, takich jak
temperament czy osobowość, edukacji, wychowania, ale również od wpływów
środowiska. Postawa wobec kogoś lub czegoś, upraszczając, składa się z trzech
elementów: wiedza/przekonania, emocje/uczucia oraz zachowania wobec przedmiotu
postawy. Organizatorzy konferencji poza naukową debatą obrali sobie za cel
kształtowanie pozytywnych postaw wobec osób z niepełnosprawnością wzroku.
Ponad
120 uczniów szkół podstawowych i średnich 13 listopada 2017 r. wzięło udział w
bezpłatnych warsztatach, które w części prowadziły również osoby niewidome i
ociemniałe. Podczas zajęć młodzież zdobyła podstawową wiedzę z zakresu
orientacji przestrzennej, pisma Braille’a, rozwiązań technicznych
umożliwiających osobom niewidzącym obsługę komputera, smartfonu, a także
prowadzenie gospodarstwa domowego. Chcąc umożliwić młodzieży zrozumienie, jakie
bariery pokonują niewidomi, w części warsztatów uczestnicy musieli radzić sobie
z zasłoniętymi oczami. Każdy uczeń miał możliwość poruszać się z użyciem białej
laski oraz samodzielnego napisania tekstu przy pomocy rysika.
Dużym
zainteresowaniem cieszył się warsztat z dostosowanymi grami, podczas którego
młodzież bez użycia wzroku grała w memory, domino, warcaby, chińczyka itp. Na
potrzeby warsztatów w jednej z uczelnianych sal powstał również symulator
sklepu, w którym uczestnicy w opaskach na oczach robili zakupy z zapamiętanej
przed wejściem listy, ucząc się przy tym rozpoznawania pieniędzy dotykiem.
Wszystkie te doświadczenia bardzo zmieniły myślenie tych młodych ludzi o
osobach niewidomych, a wypowiedzi uczestników po warsztatach upewniają w
przekonaniu, że było to działanie niezwykle skuteczne.
Idea konferencji
Pierwsze wydarzenie z cyklu „Zobaczyć
Niewidzialne” odbyło się w marcu 2016 r. Zorganizowano wówczas dwa otwarte
wykłady prowadzone przez osobę niewidomą i głuchoniewidomą oraz warsztaty dla
studentów. Organizatorzy otrzymali wiele pozytywnych sygnałów zwrotnych, w
związku z czym postanowili rozwinąć to małe wydarzenie i już w listopadzie tego
samego roku obyła się I Tyflokonferencja „Zobaczyć Niewidzialne”.
Głównym celem konferencji jest
stworzenie możliwości nawiązania dialogu pomiędzy specjalistami różnych
dziedzin nauki, a także samymi osobami z dysfunkcją wzroku i ich rodzinami oraz
interdyscyplinarne ujęcie problematyki dysfunkcji wzroku.
O czym debatowano?
14 listopada 2017 r. w obradach
wzięli udział przedstawiciele pedagogiki, psychologii, nauk medycznych,
socjologii, teologii a także praktycy i osoby z niepełnosprawnością wzroku. Wygłoszone
referaty dotyczyły nie tylko sytuacji w Polsce, ale również w Republice
Czeskiej, Gruzji, Armenii i na Ukrainie. Antoni Szczuciński przedstawiciel
Polskiego Związku Niewidomych wygłosił referat pt. „Sztuka słowa i teatr –
doskonałe narzędzia rehabilitacji dorosłych niewidomych i ociemniałych”, które
zakończył prezentacją swojej „pracy ze słowem”. Wystąpienie Katarzyny Binder z
Uniwersytetu Medycznego w Łodzi dotyczyło problemu lęku u osób z dysfunkcją
wzroku, a Joanna Kapias z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach przedstawiła
wyniki swoich badań pn. „Kapitał społeczny osób niewidomych w wieku
produkcyjnym a ich sytuacja zawodowa”. Następnie głos zabrała Justyna Rogowska
z Uniwersytetu Gdańskiego, która wygłosiła referat pt. „Edukacja uczniów
niewidomych a wykorzystanie nowych technologii”. Pozostając w tematyce wsparcia
dzieci z dysfunkcją wzroku, głos zabrała jedna z organizatorek, Sylwia Wrona z
Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, która przygotowała wystąpienie „Uczeń z
dysfunkcją wzroku w szkole – co nauczyciel powinien wiedzieć”. Wystąpienie Magdaleny
Wrzesińskiej stanowiło odpowiedź na postawione przez badaczkę pytanie: „Czy
młodzież z niepełnosprawnością wzrokową jest zagrożona problemowym używaniem
gier komputerowych?”. Referat Tomasza Kasprzaka z Uniwersytetu im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu dotyczył Wczesnej Interwencji i innych form wsparcia
wobec dzieci z głuchoślepotą w Republice Czeskiej. Przedstawiciel Fundacji Ari
Ari Longin Graczyk opowiedział o „Społeczności niewidzialnej”, opisując sytuację
osób i środowisk słabowidzących i niewidomych w krajach byłego bloku
wschodniego. Ostatnie wystąpienie księdza Marcina Stopki z Uniwersytetu
Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie stało się podsumowaniem całej konferencji,
a dotyczyło idei duszpasterstwa oraz tego, czy „niewidomi mają łatwiej” w
kontaktach z Bogiem. W dniu konferencji odbyły się również bezpłatne
przesiewowe badania wzorku oraz pokazy sprzętu rehabilitacyjnego.
Kontynuacja
Zainteresowanie Tyflokonferencją
wciąż rośnie, a organizatorzy już planują trzecią edycję. Wstępny termin to 13
i 14 listopada 2018 r. Zachęcam do śledzenia strony Wydziału Etnologii i Nauk o
Edukacji http://weinoe.us.edu.pl/, na której w przyszłym roku ukaże się
szczegółowa informacja o kolejnej konferencji.
(Zdjęcia
Paulina Woźnica, Jerzy Pustelnik)
Jesteśmy razem
Joanna
Cichocka, Ewa Olczak, Magdalena Tomczyk
Zespół
Wczesnego Wspomagania Rozwoju Dzieci Słabowidzących i Niewidomych w SOSW nr 6 w
Łodzi
„Nie bądź niewidomy na
niewidomych” to myśl przewodnia I Marszu Białej Laski, który odbył się w Łodzi
13 października 2017 r. Akcja wpisała się w tegoroczne obchody Międzynarodowego
Dnia Białej Laski ustanowionego w Ameryce w 1964 r., podczas którego pamięta
się o osobach z niepełnosprawnością wzroku. W Polsce dzień ten obchodzony jest
od 1993 roku 15 października.
Uroczyste przejście ulicą
Piotrkowską od Placu Wolności w kierunku Urzędu Miasta Łodzi miało przypomnieć,
że osoby z deficytami wzroku funkcjonują wśród nas i są pełnoprawnymi członkami
społeczeństwa. Chcą bez barier i ograniczeń realizować swoje ambicje i
marzenia, pragną kształcić się i pracować jak wszyscy. Celem tej inicjatywy
była integracja osób niewidomych i słabowidzących ze społeczeństwem,
kształtowanie postaw opartych na otwartości i tolerancji wobec nich oraz
uwrażliwienie na trudności, jakie im towarzyszą na co dzień. Pomysłodawcami
akcji było Stowarzyszenie na Rzecz Rehabilitacji Osób Niewidomych i Słabo-widzących
„Spojrzenie” oraz Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy nr 6 dla Dzieci Niewidomych
i Słabowidzących w Łodzi. Do jej organizacji przyczyniła się dyrekcja i
nauczyciele Ośrodka, a w sposób szczególny Gabriela Walenta-Czerniejewska i
Małgorzata Białek.
Biorący udział w obchodach
zebrali się na Placu Wolności o godzinie 12.00. Ostatnie przygotowania do
marszu, m.in.: pompowanie i rozdawanie białych i czarnych balonów z logiem
stowarzyszenia Ośrodka, rozkładanie transparentów, były okazją do wspólnych
rozmów i dyskusji dotyczących problematyki niepełnosprawności wzrokowej. W ubiorach uczestników dominował kolor czarny i
biały. Zgodnie z zasadami tyflopedagogiki zestawienie tych kolorów ułatwia
widzenie oraz codzienne funkcjonowanie słabowidzącym, a w wymiarze symbolicznym
jednoczy osoby dobrze widzące i z problemami wzroku. Pani dyrektor Anna
Tomaszewska wyjaśniła wszystkim obecnym i widzom TVP 3 Łódź cel akcji, a
następnie zainaugurowała obchody. Przy wesołych i rytmicznych dźwiękach bębnów
zespołu Samba Łódź Escola Popular, Marsz wyruszył ulicą Piotrkowską do Urzędu Miasta
Łodzi. Grupę tę tworzą ludzie połączeni pasją grania bardzo energetyzującej
muzyki, a jednym z jej członków jest osoba niewidoma. Dźwięki bębnów,
biało-czarne stroje i balony wyróżniały uczestników na tle jesiennej
kolorystyki, a przede wszystkim jednoczyły wszystkich obecnych i wprowadzały w
atmosferę tego szczególnego dnia.
W drogę do Urzędu Miasta
Łodzi wyruszyły osoby słabowidzące i niewidome w różnym wieku oraz wszyscy,
którzy nie są obojętni na potrzeby osób z niepełnosprawnością wzroku. Słoneczna
pogoda sprzyjała tego dnia naszemu spotkaniu, zwłaszcza, że październik
rozpoczął się deszczową i chłodną aurą. W akcji brały udział dzieci znajdujące
się pod opieką Zespołu Wczesnego Wspomagania Rozwoju, przedszkolaki, uczniowie
wszystkich rodzajów szkół znajdujących się w SOSW nr 6 w Łodzi, ich rodzice
oraz dyrekcja, nauczyciele i pracownicy. Marsz wzbudził duże zainteresowanie
przechodniów, którzy pytali o jego cel i spontanicznie się do niego
przyłączali. W obchodach uczestniczył zarząd i osoby zrzeszone w łódzkim PZN,
dyrektorzy i aktorzy teatrów: Powszechnego oraz Chorea, środowisko akademickie,
przedstawiciele Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, media lokalne TVP Łódź,
Radio Łódź i prasa łódzka.
Marsz zakończył się
spotkaniem z panią prezydent Miasta Łodzi Hanną Zdanowską, która objęła
patronatem to przedsięwzięcie. Była to okazja do wręczenia certyfikatów
„Przyjaciela osób niewidomych i słabowidzących” przedstawicielom instytucji, które
wsparły akcję i działają na rzecz osób z niepełnosprawnością wzroku. Wśród uhonorowanych
certyfikatem byli: prezydent m. Łodzi Hanna Zdanowska, Wydział Edukacji UM
Łodzi, Rzecznik Osób Niepełnosprawnych – Katarzyna Tręda-Pisera, Łódzki Okręg PZN –
Iwona Jendrys, Fundacja „Szansa”, Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, Zakład
Dialektologii i Logopedii UŁ, Teatr Powszechny w Łodzi – Ewa Pilawska, Teatr
Chorea – Joanna Filarska, PEFRON, Łódzki oddział „Akademii
Zdrowia” Szkół Policealnych i Szkół dla Dorosłych. Pani Prezydent w
symbolicznym geście solidarności z osobami niepełnosprawnymi wzrokowo założyła
okulary w czarno-białych oprawkach, które otrzymała od uczestników Marszu.
W związku ze zbliżającym się
Dniem Edukacji Narodowej spotkanie na dziedzińcu UMŁ zakończyło się rozdaniem
nagród nauczycielom SOSW nr 6 w Łodzi, którzy wyróżnili się w pracy
pedagogicznej. Pani dyrektor Anna Tomaszewska podziękowała wszystkim
uczestnikom Marszu i wyraziła nadzieję,
że wpisze się on na stałe w łódzką tradycję obchodów Międzynarodowego Dnia
Białej Laski.
Wszystkich
zaineresowanych Marszem zapraszamy na nasza stronę www.blin.edu.pl, a także na
facebook.com/SoswNr6WLodzi.
(Zdjęcia
Jerzy Grzegorski)
Ile treści w
mych dłoniach się zmieści?
Anna Maria
Florek
pedagog
specjalny, logopeda, terapeuta Integracji Sensorycznej, Poradnia dla Dzieci i
Młodzieży z Zaburzeniami Rozwoju w Poznaniu
To są moje
ręce dwie.
Ukochają,
kogo chcę.
Mogą
poklepać siebie,
Albo też
uściskać ciebie.
Potrafią
lekko głaskać.
Zachwycone
lubią klaskać.
A gdy sięgną
garść łakoci,
To się dzielą
po dobroci.
Dłonie
wykonują gest.
Gdy migają –
mówią też.
Litery piszą
ładnie.
Czytają
chętnie, co popadnie.
Na klawisze
naciskają,
Kiedy na
pianinie grają.
A komputer –
ważna sprawa,
Jest nauka i
zabawa.
Rękoma jemy,
się ubieramy.
Narzędzia
różne trzymamy.
Ręce sobie
podajemy,
Kiedy witać
się będziemy.
Gdy się
rozstać zamierzamy,
To rękoma
tak machamy.
Dłonie dziecka niewidomego mają niezwykłe znaczenie, ponieważ przejmują nie
tylko funkcje wzrokowe, ale też wyrażają emocje. Pełniąc funkcje wzrokowe,
dłonie dziecka niewidomego uważnie „oglądają” trzymane przedmioty i starają się
dostrzec i zapamiętać charakterystyczne ich cechy: kształt, wielkość, ciężar,
fakturę, twardość, sprężystość itp. Niewidome dziecko musi samodzielnie znaleźć
sposób na zapamiętywanie cech przedmiotów i hierarchię cech. Według własnych
zasad zdobywania wiedzy, dziecko musi samodzielnie zdecydować jednym,
poznawczym ruchem dłoni (jednym „rzutem oka”), czy dany przedmiot nadaje się do
jedzenia, poznawania czy wyrzucenia.
Dłonie dziecka niewidomego są organem poznawczym w kontaktach z innymi
ludźmi. Małe, niewidome dzieci chętnie dotykają dłoni i twarzy bliskich osób.
Ciekawskie dłonie starają się szybko „obejrzeć” osobę i równie szybko stworzyć jej obraz.
Rozwój poszczególnych chwytów dłoni dzieci niewidomych niczym nie różni się
od rozwoju chwytów dłoni dzieci widzących. Ręce dziecka prostują się a wraz z
tym ruchem piąstka dziecięcej dłoni otwiera się i palce dłoni są gotowe do
percepcji wrażeń i eksploracji podłoża. Zaciśnięta w piąstkę dłoń uniemożliwia
budowanie prawidłowego napięcia mięśniowego a miliardy hiper czułych komórek
wypełniających wnętrze dłoni nie zbierają informacji z otoczenia. Otwieranie i
obracanie dłoni daje szansę na eksplorację otoczenia.
Dłonie pełnią też rolę ochronną organizmu: chronią twarz przed działaniem
szkodliwych czynników. Odruch obronny twarzy umożliwia ochronę głowy przed
spadającym przedmiotem (piłką, liściem, kasztanem, kamieniem itp.). Dłonie
chronią twarz przed gorącem lub zimnem, chłodząc lub ogrzewając policzki.
Dłonie chronią twarz i głowę przed owadami czy drapnięciem kota lub innym
przypadkowym ciosem. Dłonie chronią całe ciało przed skutkiem upadku, to one są
wystawiane jako pierwsze do kontaktu z podłożem.
Dłonie pełnią istotną rolę w rozwoju komunikacji. „Zrób pa, pa”. „Pokaż,
gdzie jest lalka, miś itp.”? „Jaki(a) jesteś duży(a)”? „Takie dobre”. „Chodź do
mnie” (ruch dłoni w nadgarstku). „Oj, oj” (nie wolno). „Daj” – wyciągnięta
dłoń. „Stop” – uniesiona dłoń w geście zatrzymaj się. „Tak mocno cię kocham” –
położenie skrzyżowanych ramion na barkach. Dłoń sięga po różne przedmioty i
musi zdecydować, które przedmioty warte są uwagi, a które nie.
Dłonie dzieci niewidomych będą bardzo pomocne w tworzeniu się schematu
ciała. Dłonie, dotykając się wzajemnie i dotykając ciała, łapią swoje stopy i
wkładają je do buzi. W ten sposób dostarczą układowi nerwowemu konkretnych
informacji, które posłużą do stworzenia schematu ciała. Prawidłowy schemat
ciała jest niezbędny do skutecznego działania (zakres ruchu) i tworzenia obrazu
siebie. Wyróżnienie siebie z otoczenia, to podstawa rozwoju poznawczego: „jeśli
ja to »ja«, to kim jest »nie ja«?”.
Aktywność dłoni podczas poznawania świata jest niezwykle ważna, bo trzeba
rozróżniać, „czy ja dotykam czy jestem dotykany(a)”? Innymi słowy świat można
poznawać aktywnie. Bierność poznawcza nie daje ani satysfakcji, ani motywacji
do dalszego działania.
Spontaniczność, czyli wewnętrzna
potrzeba działanie jest w każdym z nas, niektórych należy zachęcić, a innym
pokazać, że istnieje zabawowy, a może zabawny sposób rozwoju. Moc zabaw jest
niezmierzona...
Otwieranie i zamykanie dłoni,
wzajemne ich dotykanie i ściskanie, obracanie, sięganie, chwytanie, właściwe
ułożenie palców dłoni do utrzymywania różnych przedmiotów, identyfikacja
palców, przeciwstawność kciuka – wszystko to jest udziałem dłoni. Dziecko
wykonuje rękoma różne ruchy: od prostowania palców dłoni i obejmowania
matczynej piersi, poprzez trzymanie butelki (prosty chwyt z przeciwstawnym
kciukiem), do chwytania i trzymania grzechotki, lizaka, klocka, lalki, misia,
kredki, piłki itp. Wykonanie zaplanowanego ruchu wymaga aktywnej współpracy
układów kostnego, mięśniowego oraz układu nerwowego, który nadzoruje sprawstwo.
Perfekcyjna współpraca warunkuje tempo i kierunek osobistego rozwoju.
Beztroskim zabawom dziecięcych dłoni ludzkość zawdzięcza spontaniczny rozwój
mowy, efektywne uczenie się matematyki, powszechność czytania i pisania, a
także swobodę myślenia i możliwość działania z twórczą wyobraźnią.
Potrzeby dzieci są tożsame w każdym
zakątku świata, więc: cel, treść, sposób, długość i rytm zabawy są bardzo
podobne. Pomijając różnice kulturowe i językowe, można powiedzieć, że dzieci
bawią się identycznie. W stopniu istotnym wynika to z naszej ludzkiej,
biologicznej natury – dziecięce serce bije wszędzie tak samo, a długość
wypowiadanych fraz jest podporządkowana dziecięcemu oddechowi. W początkowym
okresie rozwoju największe znaczenie ma język ciała i potrzeba opanowania
trudnej sztuki posługiwania się rękoma tak, żeby manipulować przedmiotami
zgodnie z ich przeznaczeniem (od wkładania przedmiotów do buzi w celu
poznawczym do ułożenia przedmiotów przed sobą, by je obejrzeć i właściwie
utrzymać i użyć).
Wspólne zabawy budują wzajemną więź
emocjonalną opiekuna i dziecka. Więzi takie są niezbędne w rozwoju każdego
człowieka, ponieważ warunkują rozwój emocjonalny i społeczny. Stosowane metody
wychowawcze i techniki terapeutyczne będą efektywne tylko wtedy, gdy są oparte
na podłożu szczerych, prawidłowych i silnych więzi emocjonalnych. Wspólne
zabawy są fundamentem rozwoju i bazą dla kształtowania pozytywnych więzi
emocjonalnych z ludźmi, a także stymulują rozwój dziecka. Pojęcie zabawa
pochodzi od: „być, istnieć”.
Zabawy z dzieckiem są również
podstawą rozwoju poznawczego, ponieważ są idealną pożywką dla rozwijającego się
mózgu. Układ nerwowy jest w stanie zinterpretować tyle bodźców, ile podczas
zabawy dociera do bawiącego się dziecka. Jeśli bodźców jest za dużo, to układ
nerwowy nie jest w stanie poradzić sobie z ich percepcją i interpretacją; jeśli
bodźców jest za mało, to występuje stan deprywacji sensorycznej. Dlatego wybór
zabawy oraz sposób, forma i tempo jej przeprowadzenia muszą być dostosowane do
wieku i indywidualnego poziomu rozwoju dziecka.
Podczas zabaw z użyciem dziecięcych
dłoni aktywizują się obszary mózgu odpowiedzialne za czucie ułożenia narządów
artykulacyjnych, rozumienie i słuchanie. Bezbłędne czucie ułożenia narządów
artykulacyjnych sprawia, że wypowiedź jest zrozumiała dla słuchaczy. Rozumienie
wypowiedzi innych osób, to szansa na uczestnictwo w dialogu i osobistą
niezależność.
Dzięki radosnym zabawom własnych
dłoni bawiące się dzieci budują prawidłowe napięcie mięśniowe, które jest
niezbędne do każdego działania. Wewnętrzna motywacja do zaplanowania ruchu
(ideacja ruchu) sprawia, że dzieci stają się manualnie sprawne mimo woli, bez
presji ze strony otoczenia.
Utworzenie centrum swojego działania
gwarantuje zabawa „Kosi-kosi”. Gdy dzieci potrafią połączyć swoje dłonie, to
biją sobie brawo. Doceniają swoje osiągnięcie i cieszą się z tego tak, że
powtarzają tę czynność tak długo, aż uznają, że „jestem tak świetny(a), więc
czas na coś nowego”. Rozglądają się wokół, poszerzając swoje pole widzenia i
działania, aż tu nagle przylatuje „Sroczka”. „Sroczka” zainteresuje dziecko
swym białoczarnym kontrastem i jeszcze opowie wspaniałą, pouczającą i
zrozumiałą historię. Dziecko będzie bawić się ze „Sroczką” uważnie, słuchając
komu dała kaszkę, a komu „łepek” urwała i będzie śledzić tor lotu
„uciekiniera”. To wszystko po to, by dowiedzieć się, jak przekroczyć środek
swojego ciała i ustalić, która dłoń będzie dominować w działaniu. Gdy dziecko
nie będzie chciało patrzeć na „Sroczkę”, to się schowa przed światem i zrobi
„Akuku”. Postrzeganie otoczenia jako istniejące, gdy „ja” patrzę, jest z punktu
widzenia dziecka bardzo odkrywcze. „Ileż »ja« mogę?” Jednym ruchem dłoni dziecko sprawia, że świat
znika lub pojawia się. Zabawa w „Akuku” jest ćwiczeniem poznawczym i
najprostszym wzrokowym i motorycznym. Motoryczne zaangażowanie całego ciała
dziecka zaistnieje w zabawie:
Głowa robi:
„nie” i „tak”.
Ręce mogą:
klap, klap, klap.
Nogi tupią:
tap, tap, tap.
A „ja” teraz
idę w świat...
Oderwanie stóp od podłoża wiąże się
z chwilową utratą równowagi. Czy każde dziecko podejmie takie ryzyko?
Podczas wspólnych zabaw dzieci
spontanicznie uczą się pojęć „początek” i „koniec”, a jeśli chcą bawić się
jeszcze raz, to same znajdują sposób, aby ponownie pobawić się w „Sroczkę”,
„Akuku”, „Kosi-kosi” czy „Głowa robi „nie” i „tak” czy inną „Rybkę”....
W czasie
krótkich, zabawnych i ciekawych opowiastek, dzieci uczą się słuchać i aktywnie
współuczestniczyć w zabawie. Muszą też umieć wyobrazić sobie sroczkę, myszkę,
rybkę, ptaszka, krokodyla, domek itp., bo przecież, choć naprawdę istnieją, to
przecież sroczka nie gotuje kaszy a mysz nie wdrapuje się na drzewo po jabłko.
Wystarczy jednak przenieść się w świat wyobraźni i można mieć swój własny domek
i porozmawiać z gęsią, myszką, rybką lub poczytać swoją ulubioną książeczkę, w
której jest bajeczka dla każdego dziecka. Można też zrobić dom dla misia i
pomyśleć o swojej przyszłości zawodowej.
Mózg z ruchem dłoni „idzie ręka w
rękę”, aby wykorzystać swój potencjał rozwojowy. Zabawy rękami są „zawsze pod
ręką” i wszystko jest w „moich rękach”. Toteż z „ręką na sercu” można
powiedzieć, że nuda nie istnieje. Własnymi rękami można bawić się wszędzie i
nie trzeba angażować żadnych środków ani drogiego sprzętu. Najnowsze badania
naukowe potwierdzają starą prawdę: „Czego Jaś się nauczy, to Jan będzie umiał”.
To dzięki tym prostym, zrozumiałym,
rytmicznym zabawom szary mózg staje się olśniewającym umysłem, bez wysiłku w
radosnej atmosferze.
RODZINA
Babcia nosi
okulary.
Wąsy miewa
dziadek stary.
Mama mi
ociera łzy.
Tata buzi
daje mi.
Wujek mówi:
„Oj! Ty, ty”.
Ciocia
prosi: „Cicho, cii”.
Brat po
głowie głaszcze mnie.
Z siostrą
biegam tam, gdzie chcę.
A gdy razem
się spotkamy.
Bardzo mocno
się ściskamy.
Palce wskazujące i kciuki są
połączone w taki sposób, że tworzą kółka, a położone na oczach stają się
okularami. Pozostałe palce są proste. Wąsy można zrobić, kładąc palce:
wskazujący i środkowy razem na górnej wardze, okalając czerwień wargi. Proste
palce obu dłoni ocierają policzki w miejscu, gdzie zazwyczaj pojawiają się łzy.
Głośne cmokanie, naśladuje dźwięk całusa. Prosty palec wskazujący położony na
ustach oznacza prośbę o ciszę. Głaszczemy ręką po głowie raz prawą, a raz lewą.
Prawy palec wskazujący i środkowy biegają, dokąd chcą po wnętrzu lewej dłoni.
Wszystkie palce spotykają się i ściskają, ile sił.
DOMEK
Tam daleko,
za lasem chatka stała.
Nie była za
wysoka ani za mała.
Na dachu
komin postawili w mig.
Z komina
leci dymek: pyk, pyk, pyk, pyk.
Wokół domu
płot, a kłódka spina bramę,
Żeby
zwierzęta nie wchodziły same.
Puk, puk;
stuk, stuk. Lecz zamknięte wciąż.
Obrót kłódki
w prawo, w lewo, skrzypi coś.
Skrzydła
bramy się otwierają.
I tak do
domu cię zapraszają.
Prawa dłoń pokazuje „daleko”,
poruszając się w nadgarstku. Obie ręce, zgięte w łokciach połączone palcami tworzą
chatkę. Ręce uniesione w górę pokazują „wysoko”, skierowane w dół – „mała”.
Otwarta lewa dłoń to dach, a prawa piąstka szybko położona to „komin postawiony
w mig”. „Z komina leci dymek”: lewy kciuk połączony z palcem wskazującym jest
położony na prawej piąstce; energiczne oddzielenie obu palców i ruch lewej
dłoni w górę, to „pyk”. Kciuk łączy się kolejno z każdym palcem lewej dłoni
(cztery razy „pyk”). Ręce tworzą wielkie koło, które staje się płotem wokół
domu. Splecione palce to kłódka. Lewa dłoń trzyma prawy łokieć, a prawy palec
wskazujący grozi, „żeby zwierzęta nie wchodziły same” (groźna mina może być
dodatkiem). Palce dłoni splecione (kłódka), dolne krawędzie dłoni opukują się o
siebie i słychać „puk, puk”. Obrót splecionych dłoni w nadgarstku w prawo i w
lewo, pocieranie krawędzi dłoni o siebie i słychać skrzypienie (można dodać
własną wersję akustyczną skrzypienia). Palce dłoni skierowane do siebie to
brama, osią bramy są wyprostowane, uniesione w górę kciuki; proste palce
przybliżają się do siebie i oddalają się od siebie, naśladując ruch otwieranej
bramy. Ręce ułożone w geście powitania (jak kto woli, dłonie mogą ściskać się
wzajemnie lub bawiące się osoby podają sobie dłonie na „dzień dobry”). Gest
zaproszenia to proste ręce, a dłonie poruszają się w nadgarstkach.
RĘCE
Każde
dziecko ma dwie ręce.
Do zabawy
nie trzeba więcej.
Najpierw
dłonie się przywitały.
I wzajemnie
się uściskały.
Zginały się
i prostowały.
I radośnie
zaklaskały.
Jak rakieta
w górę się wzbiły.
Jak samolot
w dół powróciły.
Jak ptaszki
fruwały.
Jak motylki
trzepotały.
I tak jak pchełki skakały.
Na koniec
bardzo zmęczone ręce,
Nie chciały
robić niczego więcej.
Jedna drugą
pożegnały.
I pod
pachami się schowały.
Prawa ręka dotyka lewej ręki od
barku do końca palców i na odwrót. Prawa dłoń wita lewą dłoń, obejmując jej
palce i na zmianę lewa dłoń obejmuje palce prawej dłoni. Zginamy i prostujemy
ręce (lub palce dłoni i zaciskamy piąstki z przeciwstawnym kciukiem w
zależności od możliwości dziecka). Klaszczemy w rytmie wypowiadanych słów.
Połączenie prostych rąk nad głową to rakieta, ułożenie prostych rąk w bok to
samolot (przechylanie tułowia w prawo i w lewo symuluje ruch samolotu).
Naśladowanie fruwającego ptaka: unoszenie rąk w górę i w dół. Motylki trzepoczą
skrzydełkami, poruszając palcami dłoni skrzyżowanymi w nadgarstkach (ruch
drgający, palce proste, wszystkie razem). Lewa dłoń „dziobie” wnętrze prawej
dłoni: palce wskazujący, środkowy i kciuk są połączone i tworzą „dzióbek”
kurki. Zgięty prawy palec wskazujący to pchełka, skacze na rękę lub nogę czy
głowę, naśladując ruch szybko skaczącej pchły. Na koniec zmęczone ręce „wiszą”.
Jedna robi „pa, pa”, a druga odpowiada tym samym: „pa, pa”. Lewa dłoń opiera
się na prawym ramieniu, a prawa chowa się pod lewe ramię (splot ramion).
UMIEM SAM
W wodzie pływają
ryby.
W lesie rosną
grzyby.
Ptaki w
powietrzu fruwają.
Koty po
drodze biegają.
Zając
skacze, pełznie wąż,
Dzięcioł w
drzewo stuka wciąż.
Ładnie umie
chodzić krab.
Ślimak wolno
sunie tak.
A ja umiem
wszystko sam.
Bo ja cztery
lata mam.
Ręce zgięte w łokciach, palce dłoni
proste, złączone z kciukiem, skierowanym w górę (górna płetwa ryby). Lewa
piąstka to noga grzyba zaś prawa dłoń obejmuje piąstkę, tworząc kapelusz
grzyba. Lewa ręka podnosi się tak, jak rosnący grzyb, a palce prawej dłoni
prostują się i kapelusz jest coraz większy. Wyprostowane ręce w bok naśladują
ruch ptasich skrzydeł. Wnętrze lewej dłoni jest drogą, po której biegają cztery
palce, czyli zwierzęta czworonożne. Zając to zgięte palce: wskazujący i środkowy
(uszy zająca, kciuk trzyma pozostałe palce tworząc tułów zająca). Wąż to prawe
lub lewe przedramię poruszające się ruchem pełzającego węża. Zając skacze po
lewym przedramieniu. Lewe przedramię to pień drzewa a trzy złączone palce:
kciuk, palec wskazujący i środkowy to głowa dzięcioła. Prawą dłoń nakłada się
na wierzch lewej dłoni; palce prawej dłoni wkłada się między palce lewej dłoni.
Palce lewej dłoni i kciuk prawej dłoni poruszają się jak krab. Prawa piąstka
położona na wnętrzu lewej dłoni (kciuk dotyka kciuka) i pełzną obie jak ślimak.
Palec wskazujący pokazuje dziecko a palce lewej dłoni pokazują wiek dziecka (1,
2, 3, 4, 5 lub więcej).
MŁOTEK
Adam taki młotek
ma.
Wbija
gwoździe, gdzie się da.
Stuku, puku
przez dzień cały.
Będą misie
domek miały.
Prawa dłoń zwinięta w piąstkę to
młotek. Lewa dłoń jest gwoździem. Palec mały i wskazujący są zgięte i tworzą
uszy misia, a kciuk położony na paznokciach palca środkowego i serdecznego to
pyszczek misia. Połączone palce tworzą domek dla misiów.
PTASZEK
Widziałam
ptaszka przez okienko.
Sypnę mu
smaczne ziarenko.
Ptaszek
pięknie skacze: hop, hop, hop.
Mówię więc
ptaszkowi: stop, stop, stop.
Tak machnął
ogonem i odleciał prędko.
Patrzyłam na
ptaszka przez okienko.
Wyprostowane palce dłoni są
połączone i tworzą ramę okna; głowa wygląda przez okno, wypatrzyła ptaszka.
Prawa lub lewa garstka wykonuje ruch wyrzucania ziarna przed siebie. Lewe
przedramię (lub prawe) to parapet; prawy kciuk połączony z prawym palcem
wskazującym tworzą dziób ptaszka, proste palce środkowy, serdeczny i mały
poruszają się i są „resztą” ptaszka. Ptak podskakuje w górę i w dół. Lewa ręka
ugięta w łokciu, palce dłoni połączone w geście „stop”. Obie dłonie łączą się i
naśladują ruch odlatującego ptaka. Powstaje okienko, a ptaszka nie widać.
KSIĄŻECZKA
Co tam
chowasz za plecami?
Mam
książeczkę z obrazkami.
Otwieram ją
i zamykam.
Gdy jest
otwarta, to czytam.
Dla każdego
dziecka.
W środku
jest bajeczka.
Było sobie
pięć pisklątek.
„Dziób,
dziób” – to bajki początek.
„Uhu, uhu” –
przyleciała sowa.
To już bajki
jest połowa.
Przyszedł
zając – kic, kic, kic.
Wskoczył w
dziurę. Nie mam nic.
Obie ręce za plecami. Po wyjęciu rąk
zza pleców dłonie zbliżają się do siebie. Złączone dłonie otwierają się i
zamykają (obrót dłoni w nadgarstku). Gdy książka jest otwarta, to gałki oczne
poruszają się od lewego do prawego kciuka (czytanie oczami). Prawa dłoń otwarta
a palce lewej dłoni poruszają się po wnętrzu prawej dłoni i dziobią śródręcze.
Zewnętrzne strony dłoni dotykają się i kciuki łączą się ze sobą, tworząc sowę,
palce poruszają się tak, jakby to były skrzydła sowy i odlatują. Lewe
przedramię to miejsce, po którym porusza się zając: prawy palec wskazujący i
palec środkowy to uszy zająca. Kciuk przytrzymuje pozostałe palce, tworząc
tułów zająca. Zając skacze po lewym przedramieniu i nagle wskakuje do „dziury”
pod łokciem. Obie dłonie obracają się w geście „nie mam nic”.
Warto się
bawić, gdyż zabawy dłoni:
· Gwarantują
tworzenie się więzi emocjonalnej między bawiącymi.
·
Spontanicznie, bez naporu, dzieci wymyślają, w jaki sposób formułować
komunikaty: chcę się bawić w „Sroczkę” lub chcę się bawić w myszkę, rozwijając
w ten sposób swoje możliwości nadawania komunikatów zrozumiałych dla otoczenia.
· Są
ilustracją wypowiadanych treści, dlatego zrozumienie znaczenia słów jest takie
łatwe.
· Są szansą
na powtórzenie prostego tekstu, a to pozytywnie wpływa na pamięć.
·
Przygotowują do orientacji w przestrzeni, ponieważ różnicują stronę prawą i
lewą (góra, dół, na, pod, w, za, przed itp.).
· Uczą
identyfikacji palców, co pozwala na efektywne działanie i ułatwia uczenie się
matematyki.
· Organizują
centrum działania w osi ciała, a to jest podstawą do koordynacji oka i ręki.
· Motywują do
słuchania, czekania, współdziałania i odpowiadania.
· Umożliwiają
budowanie prawidłowego napięcia mięśniowego niezbędnego do działania.
· Rozwijają
wyobraźnię. Czy ktokolwiek widział gadającą gęś, mysz na świeczce?
· Ułatwiają
działanie w określonym rytmie i tempie dostosowanym do poziomu aktywności
dziecka, które się bawi.
· Dają szansę
na zrozumienie początku i końca zabawy.
· Stwarzają
warunki do opanowania umiejętności oddzielenia rzeczy ważnych od błahych.
· Pomagają
znieść ból i cierpienie.
· Redukują stres.
· Zapewniają kontakt wzrokowy.
·
Przygotowują do trzymania i manipulowania przedmiotami.
· Ułatwiają
podejmowanie decyzji.
· Stymulują
rozwój zmysłu: czucia, wzroku, słuchu, umożliwiając ich współdziałanie.
· Uczą
cierpliwości i stwarzają okazję do samodzielnego pokonywania trudności.
· Wpływają na
sposób przyswajania treści, ponieważ uczenie się tekstu i przebiegu zabawy
odbywa się w radosnej atmosferze.
· Treść
zostaje w pamięci trwałej na długo.
· Są okazją
do samodzielnego zaplanowania i wykonania określonego ruchu, bez presji.
· Można bawić
się w każdych warunkach.
· Każde
dziecko może stać się autorem i bohaterem zabawy.
· Sprawiają,
że pojawia się radosny, szczery uśmiech niezależnie od wieku bawiącego się.
· Urozmaicają
i wzbogacają używane słownictwo.
· Skłaniają do
zadawania pytań.
· Pozwalają
zorganizować i umilić czas.
· Są zawsze
„pod ręką” i nigdy się nie nudzą, bo można wymyślić swoją własną wersję zabawy
lub całkiem inną własną zabawę...
Może to
niezręcznie pisać właśnie o tym, że kto się „zręcznie” bawi, omija kłopoty.
Bibliografia,
z jakiej korzystała autorka, opracowując artykuł, jest dostępna w Redakcji.