Treść artykułu

Na zdjęciu znajduje się figurka przedstawiająca uśmiechniętego anioła, a w tle mienią się choinkowe lampki.

Anioły są wśród nas. A oto dowód

We wtorek, 5 grudnia, o godz. 6.30 rano szłam do metra Kabaty, sprawdzając drogę białą laską. Nie zauważyłam jednak zamarzniętej kałuży i upadłam. Szczęśliwie nic wielkiego mi się nie stało. Jedyne, co czułam, to zawstydzenie wynikające z tego, że znalazłam się w krępującej sytuacji.

Już w metrze zauważyłam, że mam otwartą torebkę i nie ma w niej mojego iPhone’a. Zamarłam – mój ukochany telefon, moja duma i nadzwyczajna pomoc w codziennym funkcjonowaniu jako osoby niewidomej, przepadł. Miałam nadzieję, że skrył się gdzieś w torebce, więc zadzwoniłam na swój numer z drugiego telefonu starszego typu. Zawsze mam przy sobie dwa. Niestety, odpowiedziała mi cisza… W panice wysiadłam z pociągu metra i przesiadłam się do drugiego, jadącego z powrotem na Kabaty, w międzyczasie modląc się do różnych, wypróbowanych świętych o cud.

Byłam pewna, że telefon wypadł mi przy zamarzniętej kałuży. Rozważałam kilka różnych scenariuszy – było ciemno, może upadł na trawnik, może nikt go nie zauważył i wciąż tam leży, i czeka na mnie… Nagle, dzwoni mój stary telefon i nieznajomy głos pyta, czy wiem, do kogo może należeć znaleziony przez niego iPhone. Gdy dojechałam na Kabaty czekał już na mnie młody człowiek z moją zgubą. Nie wiem, czy dostatecznie wyraziłam swoją wdzięczność, bo nie mogłam powstrzymać łez ulgi i szczęścia.

Gdy opadły emocje, zaczęłam zastanawiać się, w jaki sposób znalazca się do mnie dodzwonił. Mój iPhone ma przecież blokadę, a w dodatku miałam uruchomioną kurtynę. Jako osoba niewidoma posługuję się telefonem, stosując specjalne gesty, które wywołują komunikaty głosowe, i nie potrzebuję mieć podświetlonego ekranu. Trudno wytłumaczyć wszystkie możliwe zbiegi okoliczności, które doprowadziły do happyendu.

Dla mnie jest to pewnik – tego dnia spotkałam na Kabatach Anioła.

Małgorzata Pacholec
dyrektor Instytutu Tyflologicznego PZN